Data powstania: 22.01.2021
Przeczytaj tekst Zofii Dubowskiej o historii Międzyszkolnego Koła Miłośników Sztuki przy Zachęcie.
Zofia Dubowska: Kiedy należałaś do Koła Miłośników Sztuki?
Dorota Monkiewicz: Usiłowałam to sobie przypomnieć. Na wykłady zaczęłam chodzić w 1978 roku. Byłam wtedy w trzeciej klasie liceum (33 LO im. Mikołaja Kopernika z wykładowym językiem angielskim). Moja plastyczka, czyli nauczycielka historii sztuki i plastyki zaproponowała mi udział w olimpiadzie artystycznej. Prawdopodobnie od niej dowiedziałam się, że istnieje Koło Miłośników Sztuki przy Zachęcie i to ona doradziła mi, żebym chodziła na te wykłady. To był moment, kiedy zdecydowałam, że będę studiować historię sztuki. Najpierw chciałam studiować historię, a w trzeciej klasie liceum odkryłam, że w historii interesuje mnie przede wszystkim historia sztuki. Do tej pory w mojej praktyce kuratorskiej widać, że chociaż zajmuję się sztuką współczesną, to historia powszechna i historia sztuki wzajemnie się w moich projektach warunkują. Interesują mnie procesy: polityczne, gospodarcze i społeczne i ich odbicie w twórczości artystycznej.
W Zachęcie wzięłam udział w kilku cyklach wykładów (1978/79 i 1979/80). Związek z kołem miałam do stanu wojennego w 1981 roku. Potem jeszcze przez pewien czas jako Młoda Zachęta spotykaliśmy się poza Zachętą. Jako uczennica mojej szkoły dwa razy brałam udział w olimpiadzie artystycznej, ale nie udało mi się przejść do etapu ogólnokrajowego. Z KMS wzięłam udział w Turnieju Wiedzy o Sztuce, którego finał odbywał się w Bydgoszczy niedługo po „wypadkach bydgoskich”. Pojechaliśmy tam razem z Waldkiem Delugą.
Kto prowadził wtedy Koło?
Joanna Krzymuska. Była niezwykle ciepłą i przyjazną osobą, mówiła do nas „dzieciaczki”. Zachodziłam czasami do niej do biura i dzięki tym wizytom spotkałam tam kiedyś Jurrego Zielińskiego, ponieważ on przychodził do „dziewczyn” w Zachęcie. Był potwornie przepity, w kożuchu dorożkarskim, białym, ogromnym, jaki wtedy był modny. Rozporek w spodniach miał zasznurowany aluminiowym drutem. Zobaczyłam artystę w całej krasie. To było niedługo przed jego śmiercią w 1980 roku. Kiedy w latach 90. sama już działałam zawodowo, Joannę zawsze traktowałam jako moją „matkę w sztuce”. I trochę było mi trudno pogodzić się z tym, że zmieniła nazwisko na Mansfeld.
Zaczęło się od chodzenia co tydzień na wykłady, a potem stałam się pupilką Joanny, która chciała, żebym prowadziła kronikę KMS. Nie bardzo miałam na to ochotę, bo brakowało mi zdolności artystycznych (w sensie umiejętności manualnych). Nie jestem historykiem sztuki dlatego, że jestem nieudaną artystką. Artystką nigdy nie próbowałam być, a prowadzenie kroniki przekraczało moje kompetencje. I ze wstydem muszę przyznać, że bodajże po roku oddałam Joannie kronikę bez ani jednego mojego wpisu.
Pamiętasz wykładowców?
Wykład, który mnie absolutnie powalił, to był wykład Maryli Poprzęckiej o sztuce akademickiej XIX wieku. Bardzo mnie frapuje ten proces przełamania między sztuką nowożytną a sztuką współczesną, kiedy zmieniają się wzorce ikonograficzne. Ona pokazywała tak dziwne rzeczy, takie niesamowitości, że pamiętam ten wykład do dziś. W ogóle wykłady prowadziły bardzo kompetentne osoby, merytorycznie na bardzo wysokim poziomie. Z dzisiejszej perspektywy tak to muszę ocenić.
Były inne formy aktywności Koła?
Wizyty w pracowniach. Pamiętam wizytę w pracowni Eugeniusza Markowskiego, Barbary Jonscher i Antoniego Fałata na Saskiej Kępie, mieliśmy też spotkanie z kimś (Geno Małkowski?) z grupy O Poprawę, ale to akurat na miejscu, w Zachęcie. To była taka eklektyczna grupa malarzy, głównie figuracji, Włodek Zakrzewski do niej należał, Antoni Fałat. Największe wrażenie zrobiła na mnie pracownia Barbary Jonscher, bo była taka „artystyczna”, na Starym Mieście, pełna dziwnych, starych rzeczy. Do Eugeniusza Markowskiego przyszłam potem jeszcze raz z moim ówczesnym chłopakiem, uczniem zasadniczej szkoły fotograficznej przy ulicy Spokojnej. Zrobiliśmy zdjęcia jego obrazów, bo w ramach olimpiady artystycznej miałam przygotować prezentację twórczości jakiegoś artysty.
Pamiętam też, że za sprawą Joanny mogłam wziąć udział w koncercie Jacka Kaczmarskiego. Wtedy usłyszałam na własne uszy Obławę. Ten koncert nie był za bardzo legalny i oficjalny. Jacek przyszedł z gitarą i śpiewał, a my siedzieliśmy w sali kinowej i słuchaliśmy.
Jak pamiętasz siebie z młodości?
W tamtych czasach byłam poszukiwaczką przygód, wdawałam się w różne awantury życiowe. W jednym semestrze potrafiłam mieć w szkole 200 godzin nieobecnych nieusprawiedliwionych. Wiele rzeczy mnie interesowało, ale byłam niesystematyczna. Na olimpiadach mi się podobało, że inni uczestnicy są tacy podobni do mnie – równie niepoukładani i rozwichrzeni. Oczywiście olimpiady wygrywali ci trochę bardziej poukładani (śmiech). Kaczmarski to było dotknięcie nielegalnego obiegu. Ten drugi obieg był tuż obok, ale ja o tym nie wiedziałam. W szkole miałam profesora Ireneusza Gugulskiego. Gugul wyleciał z Rejtana za KOR. Często go aresztowano, na przykład wychodził ze szkoły po lekcjach i zamykali go na 24 godziny. Myśmy o tym nie wiedzieli, to nie odbywało się na naszych oczach. Był polonistą, który kształtował nasze charaktery, postawy obywatelskie. Przynosił mnie i dwóm moim kolegom bezdebity, m.in. Poemat dla dorosłych Adama Ważyka. Dzięki niemu chodziłam na wykłady Towarzystwa Kursów Naukowych, które odbywały się mieszkaniu Jana Józefa Lipskiego. Byłam na wykładzie o Żegocie, który prowadził Władysław Bartoszewski. Z koleżanką z liceum zrobiłyśmy plakaty z hasłem „Podręcznik do historii kłamie” i powiesiłyśmy na korytarzu. W szkole wybuchła straszna afera, było dochodzenie, kto to zrobił. Woźna nas zauważyła, ale nie pisnęła pary z ust, bo by nas relegowano. To tyle z naszej „bohaterskiej” działalności w końcówce lat 70.
Czy atmosfera w KMS różniła się od tej w szkole?
Nie byłam bardzo zintegrowana z Kołem. Chodziłam do pracowni, na wykłady, ale nie nawiązałam tam z nikim przyjaźni. Ja sama byłam outsiderem w bardzo elitarnym liceum. Chodziły do niego dzieci partyjnych bonzów i pracowników ambasad, w dużej mierze byli to przedstawiciele czerwonej burżuazji, wielu uczniów miało własne samochody. Panował specyficzny klimat czasów „późnego Gierka”. Nasz dyrektor był bardzo partyjny, chodził w fioletowym garniturze z krempliny, co było szczytem obciachu w tamtych czasach. Próbował nam narzucać szkolną dyscyplinę, tzn. zakaz palenia pod schodami oraz obuwie na zmianę. Chciał nas kontrolować. Nie dawaliśmy się. Kiedy przyszedł do naszej klasy sprawdzić, czy zmieniłyśmy obuwie, to my wszystkie nogi w kozaczkach na stół, a on wtedy nie wiedział, jak się zachować, i uciekł z klasy. Byliśmy rozbestwieni po poprzednim dyrektorze, panu Janie Dobrowolskim, który nie tylko był twórcą profilu językowego naszej szkoły, ale także dopuszczał w niej swobodne, „zachodnie” obyczaje. Ten nowy dyrektor nawet nie znał angielskiego. Ja tymczasem zawsze miałam bardzo równościowe zapędy. Miałam kolegów z podstawówki, z którymi nie zerwałam kontaktu. Część z nich chodziła do zawodówki, część do technikum. A w liceum – uważaj – na zebraniu moja mama usłyszała od innych rodziców, że szkoła powinna się bronić przed tą hołotą (chuliganami?) i nie dopuścić do tego, żeby na dyskoteki w naszej szkole przychodzili chłopcy z zawodówki! Tak było za PRL! Matka wróciła wstrząśnięta tymi wypowiedziami.
Miałam paczkę przyjaciół, z których jeden był w technikum energetycznym, drugi w zawodówce, trzeci w innym technikum. Stworzyliśmy razem grupę, która zagnieździła się w KMS jako Młoda Zachęta. Joanna Krzymuska mówiła, że to niedobra nazwa, bo Zachęta jest symbolem wszystkiego, co konserwatywne. W tej grupie poza Grzegorzem Gościniakiem (który potem stał się działaczem związkowym bardzo radykalnej lewicy) był też Bosman, który udzielał się później w Kulturze Zrzuty w Łodzi, Waldek Deluga (wówczas uczeń technikum energetycznego, a dziś profesor historii sztuki na UKSW), Monika Handke (córka profesora Ryszarda Handkego z polonistyki UW) i Jaś Wodiczko, przyrodni brat Krzysztofa, oraz moja młodsza siostra Beata, bo w tamtych czasach wszystko robiłyśmy razem. Ja wymyślałam, a Beata we wszystkich tych przedsięwzięciach uczestniczyła.
Przez tę naszą grupę zaczęliśmy rzadziej chodzić na wykłady, bo urzędowaliśmy w tym czasie w kanciapie pod salą kinową Zachęty i trochę przeszkadzaliśmy, bo strasznie hałasowaliśmy. Walduś znajdował za szafą a to obraz Gierowskiego, a to socrealistyczne popiersie, różne rzeczy tam się walały. Mogliśmy wszystko wziąć do domu, ale tego nie zrobiliśmy, czego żałuję.
Czym się zajmowała Młoda Zachęta?
Nasza grupa powstała, bo uważałam, że nie ma żadnej galerii dla młodych ludzi. Istniały galerie sztuki dziecięcej czy naiwnej, dla dorosłych artystów też, a dla licealistów nie było niczego, więc stworzyliśmy galerię dla ludzi w naszym wieku. Z tą ideą wybraliśmy się do dyrektora Zachęty, Mieczysława Ptaśnika. Dyrektor pozwolił nam działać, odbijać katalogi na ksero, które stało przed wejściem do jego gabinetu.
Udało się nam zorganizować dwie wystawy weekendowe. Pierwsza była pokazem artystów z OTIRO (Ośrodek Terapii i Rozwoju Osobowości) – szkoły dla młodych ludzi, którzy nie mieścili się w systemie. Brał w niej udział m.in. Faustyn Chełmecki, który później profesjonalnie wystawiał w ramach nurtu „dzikiego malarstwa”. Mam zdjęcia z tej wystawy: rzędy zabytkowych krzeseł, a na ścianach dookoła – prace. Drugą wystawę zrobiliśmy jesienią 1981 roku: Salon Odrzuconych, czyli pokaz prac (teczek) tych, którzy nie dostali się na akademię. Dostać się na historię sztuki czy na akademię było wówczas niezwykle trudno. Wystawa wisiała przez weekend, w poniedziałek musieliśmy ją zdemontować. Mnóstwo ludzi wchodziło tylnym wejściem do Zachęty, gdzie wisiał afisz Salon Odrzuconych. Na tę wystawę przyszedł Jacek Kryszkowski z Januszem Banachem, zaintrygowani plakatem. Wtedy ich poznałam i tak przeszłam z płaszczyzny amatorskiej na zawodową. A potem poszłam na studia i miałam problem z tytułowaniem profesorów. Wynikało to z tego, że wcześniej, jeszcze przed studiami, poznałam wielu dużo starszych artystów (np. Józka Robakowskiego), do których zwracałam się po imieniu. Potrafiłam się przemóc, żeby powiedzieć „proszę pana”, ale „panie profesorze” wydawało mi się jakieś dziwaczne. To, że z wszystkimi byłam na „ty”, utrudniało mi dostosowanie się do zwyczajów akademickich.
Przypomniało mi się, że jeszcze jedna rzecz wydarzyła się w ramach Młodej Zachęty. Jerzy Sosnowski, późniejszy pisarz i dziennikarz radiowy, w czasach szkolnych tworzył teatr i fascynował się Tadeuszem Micińskim, mrocznymi klimatami jego poezji. Znaliśmy się z liceum, uczył się rok niżej. W ramach Młodej Zachęty zorganizował spektakl poświęcony Micińskiemu.
Co zawdzięczasz KMS?
Rozwój przyjaźni z ludźmi, z którymi tworzyliśmy Młodą Zachętę, stworzenie grupy koleżeńskiej, z którą przebijaliśmy się do dorosłości. No i wiedzę, bardzo dużo wiedzy. To był wstęp do dorosłego życia w sztuce, otrzaskania się ze środowiskiem. Część członków Młodej Zachęty, łącznie ze mną, nie wywodziła się ze środowiska artystycznego. Koledzy w zawodówce czy technikum prawie nie mieli lekcji historii, język polski również był nauczany w mniejszym zakresie. Robotnikom ograniczano dostęp do kultury i wiedzy. Jeśli nie znasz historii, to jak możesz być świadomym obywatelem? Młoda Zachęta była praktykowaniem aktywnego uczestnictwa i samoorganizacji w kulturze na przekór społecznym podziałom.
Dorota Monkiewicz – historyczka sztuki, krytyczka i kuratorka wystaw. Przez prawie dwie dekady kustoszka sztuki współczesnej w Muzeum Narodowym w Warszawie, a także dwukrotna prezeska Sekcji Polskiej AICA. W 1996 roku założyła Fundację Zbiorów Sztuki Współczesnej Muzeum Narodowego w Warszawie. W latach 2005–2007 członkini Rady Programowej Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie. Dyrektorka Muzeum Współczesnego Wrocław w latach 2011–2016. W latach 2017–2020 pracowała w Centrum Rzeźby Polskiej w Orońsku. Specjalizuje się w sztuce feministycznej, krytycznej i konceptualnej. Za swoje działania została nagrodzona w 2017 roku Nagrodą Krytyki Artystycznej im. Jerzego Stajudy.
Materiały powstały w ramach projektu „Otwarta Zachęta. Digitalizacja i udostępnienie polskich zasobów sztuki współczesnej ze zbiorów Zachęty – Narodowej Galerii Sztuki oraz budowa narzędzi informatycznych, rozwój kompetencji kadr kultury, animacja i promocja służące wykorzystaniu i przetwarzaniu cyfrowych zasobów kultury w celach edukacyjnych, naukowych i twórczych” realizowanego w ramach Programu Operacyjnego Polska Cyfrowa na lata 2014-2020 Oś Priorytetowa nr 2 „E-administracja i otwarty rząd” Działanie nr 2.3 „Cyfrowa dostępność i użyteczność informacji sektora publicznego” Poddziałanie nr 2.3.2 „Cyfrowe udostępnienie zasobów kultury”, na podstawie umowy o dofinansowanie nr POPC.02.03.02-00-0025/19-00”.
- foldery / tekstyAnnual report 2015
- foldery / tekstyZrób to sam z ZachetąMateriały edukacyjne do wystawy Historie ucha
- foldery / tekstyCzy artyście wszystko wolno?Konspekt lekcji j. polskiego i WOK dla liceum
- foldery / tekstyJęzykowy obraz świata w sztuce współczesnej_1Konspekt lekcji j. polskiego dla liceum
- foldery / tekstyJęzykowy obraz świata w sztuce współczesnej_2Konspekt lekcji j. polskiego dla liceum
- foldery / tekstyCo jest podstawową regułą świataKonspekt lekcji j. polskiego i WOK dla liceum
- foldery / tekstyKim jesteśmy my - my samiKonspekt lekcji j. polskiego i WOK dla liceum
- foldery / tekstyPopkultura w sztuce wysokiej_1Konspekt lekcji j. polskiego i WOK dla liceum
- foldery / tekstyPopkultura w sztuce wysokiej_2Konspekt lekcji j. polskiego i WOK dla liceum
- foldery / tekstySztuka interpretacjiKonspekt lekcji j. polskiego i WOK dla liceum