Data powstania: 21.05.2021
Przeczytaj tekst Zofii Dubowskiej o historii Międzyszkolnego Koła Miłośników Sztuki przy Zachęcie.
Zofia Dubowska: Czy pamięta pani, kiedy pani mama, Halina Osterloff, zaczęła pracę w Zachęcie?
Barbara Osterloff: Na początku lat 60. Miała już za sobą inne miejsca pracy w Warszawie (np. Towarzystwo Łączności z Polonią Zagraniczną „Polonia”) i długą przerwę związaną z obowiązkami macierzyńskimi. Pomysł na utworzenie Międzyszkolnego Koła Miłośników Sztuki w Zachęcie wynikał z jej zainteresowań i umiejętności pedagogicznych. Mama (rocznik 1916) należała do pokolenia kształconego w II Rzeczypospolitej. Ukończyła (tak jak jej siostra Maria) Państwowe Seminarium Nauczycielskie Żeńskie im. Stefana Żeromskiego w Zgierzu. Była to jedna z najnowocześniejszych i najpiękniejszych szkół w międzywojennej Polsce. W nowo wybudowanym gmachu, otoczonym parkiem i sadem, mieścił się internat dla uczennic. Mama i ciocia mieszkały tam przez wszystkie lata nauki, do matury uzyskanej w roku 1936. W seminarium kształcono przyszłe nauczycielki szkół powszechnych, czyli nauczania początkowego. O ile wiem, programy seminariów nauczycielskich zasadniczo różniły się wtedy od programów szkół ogólnokształcących. Miały silnie rozbudowaną grupę przedmiotów artystyczno-technicznych oraz pedagogicznych. Ale w seminarium w Zgierzu na równi z tym programem ważny był klimat nauczania. Zawód nauczyciela rozumiano tutaj nie jako wyłącznie „fach”, lecz jako misję. Przypomnę, że w powieściach Żeromskiego tę misję wyraża słynna formuła „świat jako zadanie inteligencji”. Patronem seminarium w Zgierzu był właśnie Stefan Żeromski, którego dyrektorka Stefania Kuropatwińska poznała podczas swoich studiów w Szwajcarii. Popiersie pisarza, wykonane przez rzeźbiarza Aleksandra Żurakowskiego, odsłonięto przed budynkiem zgierskiej szkoły w 1936 roku. Mama mówiła, że w pierwszych miejscach swojej pracy (w Inowłodzu, Pukininie i Chociwiu) miała pod ręką Siłaczkę Żeromskiego. Każdego dnia musiała mierzyć się z problemami biedy, analfabetyzmu. Wkładała w swoją pracę wiele wysiłku, ale przede wszystkim serca[1].
Powinnam dodać, że cała rodzina ze strony mamy miała belferskie predylekcje. Ja też je mam. Ale nie wiem, czy po mamie, czy po ojcu[2]. Mama wychowała się w małej miejscowości, w Rawie Mazowieckiej. Obie siostry straciły matkę w dzieciństwie. Dziadek – Stefan Jasiński – wychowywał dziewczynki sam. Był artystą malarzem, ale na co dzień pracował w Syndykacie Rolniczym w Rawie Mazowieckiej (pensja urzędnika zapewniała skromny byt rodzinie). Amatorsko związany był z grupą artystów malarzy łódzkich (pracownie Wacława Przybylskiego i Franciszka Łubieńskiego). Najchętniej malował pejzaże, ale z powodzeniem uprawiał też malarstwo sakralne. „Wspominając ojca z okresu rawskiego – pisze moja mama – widzę go zawsze przy rozstawionych sztalugach w naszym małym pokoju, albo w plenerze, niedaleko domu, na piaszczystej drodze. Lubił wstawać wczesnym rankiem, żeby przed pójściem do biura malować”[3]. W pojezuickim barokowym kościele Niepokalanego Poczęcia NMP w Rawie, w głównym ołtarzu, do dzisiaj znajduje się namalowany przez dziadka obraz Matki Boskiej. Jego prace zachowały się również w kościołach w niedalekiej Krzemienicy i Żechlinku. Malował też dla klasztoru w Nowym Mieście nad Pilicą, wykonywał stacje Męki Pańskiej i polichromie[4]. Nazywano go malarzem ziemi rawskiej. Dziadek miał pośmiertną wystawę w muzeum w Rawie Mazowieckiej, na którą mama pojechała. Widziałam, jak cieszyła się, że obrazy ojca z różnych zbiorów prywatnych pokazano na wystawie. Mama od dziecka miała zamiłowanie do sztuki, ale pracując w Zachęcie, musiała się odnaleźć w obszarze historii sztuki, którą się wcześniej nie zajmowała (pamiętam, że wciąż się dokształcała).
Czyli pomysł współpracy z nauczycielami i powołanie Koła były inicjatywą Haliny Osterloff, a nie Bożeny Kowalskiej?[5]
Myślę, że tak. W Zachęcie pracowały wspaniałe osoby, które ten pomysł podchwyciły, bardzo zaangażowane, wspierały mamę. Zaowocowało to bardzo ciekawym programem. Odbywały się wykłady o sztuce publikowane potem w zeszytach, świetna inicjatywa. Refleksji teoretycznej towarzyszyła praktyka. Kontakt młodych ludzi z artystami, ich warsztatem i opowieściami był nie do przecenienia.
Obraz tych wizyt w pamięci uczestniczek i uczestników jest bardzo żywy, wspominany jako coś wyjątkowego. Podkreślana jest wartość, jaką stanowiła możliwość dyskusji i rozmowy z artystami i artystkami, bycie traktowanym poważnie. Wspominała pani o „siłaczkowym” doświadczeniu pani Haliny. Jednak młodzież należąca do KMS chodziła do elitarnych szkół warszawskich.
Ma pani rację, to były zupełnie inne okoliczności, ale mama podchodziła do tego zadania z taką samą pasją pedagogiczną. Poza tym nie bała się wyzwań, nowych zadań, które wymagały inwencji i starań, a czasem nawet wielkiej odwagi[6].
Jako kierowniczka działu edukacji widzę dobrze, że nasza praca różni się od pracy w szkole. Mamy dużo więcej wolności i swobody, możemy proponować bardziej rewolucyjne metody pracy, edukować przez sztukę, nie tylko do sztuki. Myślę, że dla zapalonych pedagożek praca w instytucji kultury stanowiła wówczas spory atut.
Na pewno tak. Do Koła należeli ludzie, dla których sztuka była ważna w życiu. Odczuwali głęboką potrzebę obcowania z nią. Potem niekoniecznie wszyscy szli na kierunki artystyczne. Studiowali na wydziałach humanistycznych, niektórzy historię sztuki, ale też na politechnicznych.
Na razie udało mi się, z oczywistych względów, dotrzeć tylko do osób związanych z historią sztuki. Jeśli chodzi o osoby spoza „branży”, dotarłam do Konrada Pszczołowskiego.
Pana doktora, który leczył mamę! Za młodu nie był taki poważny. Dość buntowniczy, niesłychanie inteligentny. Jego mama, profesor Lucylla Pszczołowska wykładała poetykę na UW, uczyłam się z jej książek.
Pan doktor wspominał „kochaną panią Halinę”. Wiele osób bardzo ciepło i z podziwem mówi o pani mamie.
Myślę, że ten dar, umiejętność pozyskiwania ludzi to było prawdziwe jej zwycięstwo. Musiała być szanowana, skoro tak wielcy artyści otwierali przed nią i młodzieżą swoje pracownie.
Które wizyty pani pamięta?
Wizytę u Aleksandra Kobzdeja w jego pracowni w Alejach Jerozolimskich. Kobzdej opowiadał o sobie, swoim warsztacie, to było bardzo ciekawe. Nie wypierał się swojego malarstwa z okresu socrealizmu, takich obrazów jak Podaj cegłę. Ale wówczas był uznanym malarzem abstrakcjonistą i te obrazy nam pokazywał . Zabawne, zaskakujące i pełne dowcipu było spotkanie u Franciszka Starowieyskiego, który mieszkał na Powiślu z Ewą Starowieyską. Pierwsze skrzypce grała pani Ewa, scenografka, bardzo mnie interesowała jej twórczość. Urocze było spotkanie u Edwarda Piwowarskiego w willi na Żoliborzu. Jego charakterystyczne rzeźby powitały nas już w ogrodzie, przed wejściem. Oczywiście byli to Walery Wątróbka i Gienia, słynna warszawska para z felietonów Wiecha [Stanisława Wiecheckiego]. Gospodarz spotkania chętnie opowiadał o sobie, a do rozmowy włączyła się też Monika Piwowarska, malarka spokrewniona z młodopolskim pisarzem Stanisławem Przybyszewskim. Z kolei Barbara Zbrożyna, autorka pomnika przekupki na Rynku Mariensztackim, przyjęła nas w pracowni na Sadach Żoliborskich. Duże pomieszczenie na parterze niewielkiego budynku było zastawione rzeźbami. Ogrom tej przestrzeni mnie zadziwił – bardzo wysokie okna, dużo światła. Rzeźby stały też na zewnątrz, pod oknami pracowni. Wiem, że były także wizyty u Haliny Chrostowskiej, która pokazywała swoje grafiki i wprowadzała młodzież w tajniki warsztatu. Podczas tych spotkań można się było zaprzyjaźnić z artystami, bo jak pani słusznie zauważyła, traktowali oni uczestników po partnersku. Nie było celebryctwa, roztaczania pióropuszy, pustych, powierzchownych popisów.
Podobne wrażenie odnosiłam, kiedy do działu oświatowego na chwilę rozmowy wpadali artyści. Wspomniany już pan Piwowarski, a także Alfons Karny, którego mama darzyła sympatią i szacunkiem. Karny nie wstydził się swojego pochodzenia i biedy, w jakiej nieraz przyszło mu żyć. „Pani Halino, kiedy byłem głodny, żułem ziarnka grochu, to pomagało”. Do dzisiaj to zdanie pamiętam, a mówił o czasach swoich studiów. Jego monumentalne rzeźby, portrety w kamieniu zgromadzone były w pracowni nieopodal budynku sejmu, przy ulicy Wiejskiej. Potem wywędrowały do Białegostoku, gdzie dzisiaj jest Muzeum Alfonsa Karnego. Bywał też w dziale oświatowym Tadeusz Kulisiewicz z małżonką Basią, bywał Józef Mroszczak z żoną i synem Marcinem (przy okazji Międzynarodowego Biennale Plakatu). I wiele, wiele innych osób, także tych artystów, których wystawy były właśnie w Zachęcie organizowane. Kawiarni na dole nie było, więc życie towarzyskie toczyło się w dziale oświatowym, który znajdował się po lewej stronie od holu głównego, tam, gdzie teraz jest sala wystawowa. Przestrzeń była podzielona. W pierwszym pokoju pracowała mama i Bożena Kowalska (początkowo chyba też Helena Kęszycka?), w drugim Wojtek Krauze, Joasia Krzymuska, Teresa Sowińska, Ania Stepnowska, Marysia Domurat, potem Basia Dąbrowska. Pojawiała się też Anda Rottenberg jako przewodniczka. Po wystawach oprowadzały także studentki historii sztuki (m.in. Malina Bardini, córka Aleksandra Bardiniego) w ramach praktyk, którymi mama się opiekowała. Lubiłam to miejsce. Zaglądałam często do oświatowego podczas przerw między zajęciami na uniwersytecie, zżyłam się z osobami, które tam pracowały. To był krąg mądrych ludzi z inteligenckim kodeksem, za którym stało przesłanie, że pracuje się dla kogoś, często bezinteresownie, znajdując w tym sens i ogromną satysfakcję.
Mama ceniła także kontakty z Biurami Wystaw Artystycznych w Polsce. Bydgoszcz była prężnym ośrodkiem, Lublin także. Świetnie działał Turniej Wiedzy o Sztuce: eliminacje, finały odbywały się w różnych miastach. Co ciekawe, w Warszawie towarzyszyło temu nawet zainteresowanie dziennikarzy. Mama miała bardzo dobre kontakty z pierwszą niepubliczną stacją radiową w Polsce – legendarną Rozgłośnią Harcerską (która mieściła się w istniejącym do dzisiaj budynku przy ulicy Konopnickiej). Na wywiady do Zachęty przychodził m.in. młody wówczas Tadeusz Sznuk, dzisiaj ceniony dziennikarz radiowy i telewizyjny.
To była działalność na dużą skalę, młodzież licznie brała udział w konkursach. Potem to się zmieniło, gdy wprowadzono olimpiady z możliwością wstępu na studia, a sztuka i kultura coraz bardziej znikały ze szkół.
Kiedyś była większa możliwość wprowadzenia historii sztuki do programu szkoły.
Wracając do codzienności i Zachęty. Czy życie i praca przenikały się ze sobą, czy były to oddzielne sprawy?
Myślę, że tryb życia w naszej rodzinie był dość uporządkowany. Mama miała też inne zobowiązania, pisywała do „Plastyki w Szkole”, recenzje z książek. Do tego dochodziły odczyty w warszawskich szkołach średnich, liceach i technikach. Nie mam jednak poczucia, że nasze życie rodzinne cierpiało z tego powodu, że mama dużo czasu poświęcała pracy. Wychodziła o ósmej z minutami, szła pieszo z ul. Brackiej do Zachęty. Była, jak to się kiedyś mówiło kobietą fertyczną, czyli zwinną, ruchliwą. Drobna, zgrabna, szybko chodziła, a raczej biegła do swojej ukochanej Zachęty. Bardzo lubiła tę drogę do pracy i była niezwykle punktualna. Godziny jej pracy wyznaczały rytm naszego dnia. Ojciec pracował w domu, ja chodziłam do szkoły, potem na uniwersytet. Wychowałam się w domu, w którym ważną rolę odgrywały literatura i sztuka, ceniono ambicje kształcenia się i żywy był kontakt ze światem wartości humanistycznych. Od moich rodziców otrzymałam bardzo wiele. Tak, byłam wypieszczoną jedynaczką, lecz sumiennie pomagałam np. w pracach domowych. Mama – naprawdę nie wiem jak – godziła wszystkie obowiązki. I te związane z pracą, i te dotyczące prowadzenia domu. Tata zajmował się swoimi sprawami. Przed wojną ukończył prawo na Uniwersytecie Warszawskim. Był dziennikarzem (m.in. w PAP), potem pisał książki, wydał ich w sumie dziewięć. Zajmował się historią Ameryki Południowej, historią podbojów tego kontynentu, to była jego pasja. Był w tym zakresie erudytą, znał kilka języków obcych. Ojca głównie pamiętam przy biurku, kiedy pracował. Przeglądał notatki, układał fiszki, pisał. Czasem spotykaliśmy się w pięknej Bibliotece Uniwersytetu Warszawskiego. Ja studiowałam swoje lektury, on spędzał długie godziny przy katalogach i w czytelni. Te spotkania, bardzo miłe, zachowuję w pamięci.
Mama nie odcinała pracy jak nożem po przyjściu do domu. Pamiętam telefony i rozmowy, związane z jej pracą, ale nasz dom miał swój rytm, swoje ustabilizowane życie codzienne. Nie wiem, jak mama to robiła, ale udawało się jej. Żyło się jednak trudniej niż teraz.
Wykłady odbywały się o 17 w każdy wtorek, wizyty w pracowniach mniej więcej raz w miesiącu. To oznacza jednak długi dzień pracy, jeśli liczyć od ósmej rano.
Rzeczywiście, słusznie pani zauważyła, ta praca przeciągała się często do późna. Mama miała do pomocy Joannę Krzymuską, która też zostawała na dyżurach popołudniowych.
Czy pani brała udział we wszystkich spotkaniach Koła?
Przychodziłam, kiedy było coś ciekawego, oglądałam też bieżące wystawy. Ale najchętniej odwiedzałam pracownie. Zagadnienia z historii sztuki były ważne podczas moich pierwszych studiów, polonistycznych, i drugich na Wydziale Reżyserii w warszawskiej Państwowej Wyższej Szkole Teatralnej im. Aleksandra Zelwerowicza (dzisiaj Akademii Teatralnej, w której jestem wykładowcą od ponad 40 lat). Właśnie w Zachęcie zobaczyłam po raz pierwszy spektakl Tadeusza Kantora: Kurkę wodną według Witkacego. Cricot 2 wystąpił w jednej z sal wystawowych (1967).
Do kiedy pani Halina pracowała w Zachęcie?
Zapewne do ukończenia 60 lat, ale to był dla niej dramat. Z bólem żegnała się z tą instytucją. Moim zdaniem, zbyt wcześnie została odesłana na emeryturę. Podobno miał ją zastąpić ktoś inny, protegowany przez ministerstwo. Podkreślam słowo „podobno”, bo nie znam wszystkich okoliczności tego odejścia. Mama przeżyła to bardzo mocno. W Zachęcie odbyło się wielkie jej pożegnanie, z kubłami kwiatów, z gromadą młodych ludzi, którzy doceniali jej pracę[7].
A jeśli mówimy o dyrektorach Zachęty, to Wojciech Wilski był bardzo szanowany przez mamę jako człowiek z klasą i kulturą, umiejący kierować zespołem.
Czy pani Halina pracowała po przejściu na emeryturę?
Nie, już nie pracowała. Pozostała jednak w życzliwych stosunkach z różnymi osobami z Zachęty: Joanną Krzymuską czy Wojtkiem Krauze. Mama odeszła, ale zostawiła dużo dobrych rzeczy po sobie. I nadal utrzymywała kontakty towarzyskie z niektórymi artystami, m.in. ze wspomnianą Moniką Piwowarską. Kiedyś w mieszkaniu artystów malarzy Janusza Kaczmarskiego i Anny Trojanowskiej słuchałyśmy improwizowanego koncertu ich syna. Jacka Kaczmarskiego, który potem stał się legendarnym bardem Solidarności. Śpiewał Obławę, akompaniując sobie na gitarze.
Chciałabym teraz pani coś pokazać. Zna to pani?
Nie, nie znam.
Mam taką kasetkę z drobiazgami po mamie. To jest (chyba) znaczek Międzyszkolnego Koła Miłośników Sztuki. A może Centralnego Biura Wystaw Artystycznych? Nie jestem pewna. Warto tę zagadkę rozwiązać. Wiedziałam, że panią zaskoczę! Znaczek jest piękny, skromny, nie wiem, przez kogo zaprojektowany. Może Jerzy Jarnuszkiewicz, może Stanisław Sikora?[8]. Mama to nosiła. Przypinała do beretu albo do klapy kostiumu.
Cudowna sprawa. Jest pani pierwszą osobą, która pokazuje mi taki namacalny ślad.
Barbara Osterloff – profesor w Akademii Teatralnej w Warszawie, historyczka teatru, absolwentka polonistyki na Uniwersytecie Warszawskim i Studium Teatralno-Literackiego przy Wydziale Reżyserii Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej w Warszawie. Badaczka najnowszych dziejów teatru polskiego, autorka monografii poświęconych ważnym twórcom teatru, m.in. Aleksandrowi Zelwerowiczowi i Mai Komorowskiej. Zajmuje się dziejami polskiej scenografii, wykłada w Akademii Teatralnej i na Wydziale Scenografii Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie. Publikowała w czasopismach „Teatr”, „Dialog”, „Pamiętnik Teatralny”.
[1] Obie siostry zgodnie z obowiązującymi przepisami musiały odbyć swoje prymicje nauczycielskie na wsi. Przez pierwszy rok pracy nie otrzymywały pensji, o czym wiedzieli gospodarze, u których mieszkały, toteż pomagali, jak mogli, bo wówczas na biednej polskiej wsi był szacunek dla „pani nauczycielki”. W tych pierwszych latach pracy mama uczyła wszystkich przedmiotów w szkole powszechnej dla dzieci. Opowiadała mi, jak godzinę lekcyjną musiała dzielić pomiędzy kilka grup na przemian – bo w sali miała dzieci np. z klasy pierwszej i drugiej. Kiedy jedna grupa czytała na głos, druga rozwiązywała pisemne zadanie. Ubóstwo tych dzieci, wędrujących nieraz do szkoły po kilka kilometrów w śniegu czy deszczu, często powracało w opowieściach mamy, która w tamtych latach naprawdę była „siłaczką”.
[2]W rodzinie mego ojca, Wiesława Konrada Osterloffa, też byli pedagodzy, i to znakomici. Kiedy zostałam studentką polonistyki, profesor Bronisław Wieczorkiewicz na pierwszych zajęciach zapytał mnie: „Czy pani jest z tych Osterloffów?”. Nie chodziło o „pałki w rodowym herbie” (takich nigdy nie mieliśmy), tylko o językoznawcę Waldemara Osterloffa. Okazało się, że z jego podręczników profesor Wieczorkiewicz uczył się podczas swoich studiów. Nauczycielką była też Natalia Osterloff, siostra Waldemara, autorka podręczników do języka francuskiego, po studiach w Lozannie. Uczyła w Warszawie na prywatnych pensjach.
[3] Halina Osterloff, Mój Ojciec Stefan Jasiński, w: Stefan Jasiński. Malarz rawski (1877–1968), red. Anna Krajewska, kat. wyst., maj–czerwiec 1986, Muzeum Ziemi Rawskiej, Rawa Mazowiecka 1986, s. 3.
[4] Zob. ibidem.
[5] Podczas okupacji mama uczyła języka polskiego i literatury polskiej na tajnych kompletach (Tajna Organizacja Nauczycielska). Należała do Związku Walki Zbrojnej, później do Armii Krajowej. Była łączniczką, miała pseudonim „Ewa”. Wiele lat po wojnie została odznaczona Krzyżem Armii Krajowej. Ważne w jej życiu były też zasady wyniesione w młodości z harcerstwa.
[7] Halina Osterloff pracowała w Zachęcie do 30.04.1977. Wiek emerytalny osiągnęła w 1976. Od połowy 1976 roku były składane pisma do Wydziału Zatrudnienia i Spraw Socjalnych Miasta Stołecznego Warszawy, żeby przedłużyć jej pracę o rok. Wniosek dyrektora Wojciecha Wilskiego poparli Lucjan Motyka (kierownik Wydziału Kultury KC PZPR) i wiceminister kultury i sztuki Tadeusz Kaczmarek. Urząd Miasta pozostał nieugięty i zgodził się jedynie na przedłużenie do 30 kwietnia 1977, odpowiadając: „Wydział Zatrudnienia i Spraw Socjalnych Miasta Stołecznego Warszawy nie widzi podstaw do zmiany stanowiska”; pismo w archiwum zakładowym Zachęty.
[8] Znaczek MKMS zaprojektował Stanisław Töpfer w 1963 roku; zob. Halina Osterloff, Notatki i refleksje z pracy w zespole oświatowym CBWA, b. d. [1979], w: Małgorzata Bogdańska-Krzyżanek, Joanna Egit-Pużyńska, Maria Świerżewska, Grafika polska w CBWA 1956–1971, Zachęta – Narodowa Galeria Sztuki, Warszawa 2021, s. 237.
Materiały powstały w ramach projektu „Otwarta Zachęta. Digitalizacja i udostępnienie polskich zasobów sztuki współczesnej ze zbiorów Zachęty – Narodowej Galerii Sztuki oraz budowa narzędzi informatycznych, rozwój kompetencji kadr kultury, animacja i promocja służące wykorzystaniu i przetwarzaniu cyfrowych zasobów kultury w celach edukacyjnych, naukowych i twórczych” realizowanego w ramach Programu Operacyjnego Polska Cyfrowa na lata 2014-2020 Oś Priorytetowa nr 2 „E-administracja i otwarty rząd” Działanie nr 2.3 „Cyfrowa dostępność i użyteczność informacji sektora publicznego” Poddziałanie nr 2.3.2 „Cyfrowe udostępnienie zasobów kultury”, na podstawie umowy o dofinansowanie nr POPC.02.03.02-00-0025/19-00”.
- foldery / tekstyAnnual report 2015
- foldery / tekstyZrób to sam z ZachetąMateriały edukacyjne do wystawy Historie ucha
- foldery / tekstyCzy artyście wszystko wolno?Konspekt lekcji j. polskiego i WOK dla liceum
- foldery / tekstyJęzykowy obraz świata w sztuce współczesnej_1Konspekt lekcji j. polskiego dla liceum
- foldery / tekstyJęzykowy obraz świata w sztuce współczesnej_2Konspekt lekcji j. polskiego dla liceum
- foldery / tekstyCo jest podstawową regułą świataKonspekt lekcji j. polskiego i WOK dla liceum
- foldery / tekstyKim jesteśmy my - my samiKonspekt lekcji j. polskiego i WOK dla liceum
- foldery / tekstyPopkultura w sztuce wysokiej_1Konspekt lekcji j. polskiego i WOK dla liceum
- foldery / tekstyPopkultura w sztuce wysokiej_2Konspekt lekcji j. polskiego i WOK dla liceum
- foldery / tekstySztuka interpretacjiKonspekt lekcji j. polskiego i WOK dla liceum