Nr 33
Ty jesteś siecią, a ona jest tobą
Z Weroniką Wysocką rozmawia Ewa Drygalska
Ewa Drygalska: Media społecznościowe traktujesz jak materię, medium, z którym pracujesz. Badacz mediów Neil Postman pisał, że prasa, komputer czy telewizja nie są prostymi maszynami do przekazywania informacji. To metafory, za pomocą których nadajemy sens naszej rzeczywistości. One klasyfikują dla nas świat, sekwencjonują go, formują, powiększają, pomniejszają. W jaki sposób klasyfikują dla nas świat social media, jaki nadają mu kształt?
Weronika Wysocka: Klasyfikują i nadają kształt albo polaryzują i wzmacniają skrajności. Ponieważ sama utkałaś swoją sieć, ty decydujesz o tym, kogo followujesz, co szerujesz (a algorytmy to wzmacniają), nieświadomie przyczyniasz się do ograniczenia swojej perspektywy (jednocześnie wykonując pracę dla techkorporacji). Punktem odniesienia dla produkcji sensów przez social media zawsze jesteś ty. Twój feed reprezentuje ciebie, a twoja reprezentacja cię kształtuje. Ty jesteś siecią, a ona jest tobą. O wiele łatwiej jest zdystansować się od komunikatów płynących z telewizji lub radia niż od tych z wiadomości na twoim feedzie. Kiedyś te strefy były oddzielone, dziś nie są. Media społecznościowe sprawiły, że wszystko jest zawsze o tobie, o twoim stosunku do czegoś, komentarzu, działaniu. Z tej relacji wynika zaangażowanie i poczucie sprawczości, poczucie wspólnoty, ale też frustracja i zagubienie.
Co jest dla ciebie frustrujące?
Mój feed reprezentuje sumę nierozwiązywalnych problemów: konflikty, okupacje, przemoc, zwrot konserwatywny. To kształt rzeczywistości wirtualnej, w której żyję ja i moi przyjaciele. I choć możemy stanowić przykład przebudzenia świadomościowego i aktywistycznego, to właśnie ten ponury kształt rzeczywistości, z którym się codziennie mierzymy (za który jesteśmy też odpowiedzialni, bo go tworzymy, bo nim jesteśmy), sprawia, że tracimy marzenia. Tracimy wizjonerstwo, bo pogodziliśmy się z wizją dystopii. A przecież fantazjowanie i wizja lepszego są życiodajną siłą napędową. Staram się pracować nad takim myśleniem, żeby się nie wypalić i dbać o swoją przestrzeń twórczą.
Może dlatego, że, jak pisze wielu badaczy, np. Mark Fisher w Realizmie kapitalistycznym wydanym po polsku w zeszłym roku, czy Franco Berardi w nieprzetłumaczonej niestety książce Futurability: The Age of Impotence and the Horizon of Possibility, obecnie żyjemy w wiecznej teraźniejszości, zamrożeni w teraz.
Boję się jutra, nadchodzących tragedii, ale nie chcę, by odbierało mi to moc sprawczą i radość z życia i tworzenia. Ostatnio trafiłam na teksty i wykłady Donelly H. Meadows, które po podmienieniu kontekstów z lat osiemdziesiątych na współczesne, pozwoliły mi odzyskać siły i wyjść z dołka — wypalenia pod tytułem „teraźniejszość”. Meadows pisała, że „dokładne przewidywanie przyszłości i doskonałe przygotowanie się na nią nie są możliwe do zrealizowania. […] Nigdy w pełni nie zrozumiemy naszego świata, na pewno nie tak, jak nauczyła nas oczekiwać redukcjonistyczna wiedza. Nasza nauka, od teorii kwantowej po teorię chaosu, prowadzi nas do nieredukowalnej niepewności. […] Nie znajdziemy właściwej, zrównoważonej relacji z naturą, z samymi sobą, czy nawet z instytucjami, które sami tworzymy, jeśli będziemy jej szukać z pozycji wszechwiedzącego zdobywcy […]”. Jej teksty opisujące najbardziej i najmniej skuteczne rodzaje interwencji w system, dały mi perspektywę, której potrzebowałam — akceptację stanu niepewności — przypominając, że nigdy nie walczy się o lepsze jutro, tylko o powtarzalność działań, których ciężkie do przewidzenia konsekwencje ujawnią się w nieprzewidywalnym czasie.
„Wiemy o sobie więcej niż chcielibyśmy mieć wspólnego” — to ostatnie słowa manifestu towarzyszącemu projektowi User X. Jak to rozumiesz? Jean Baudrillard, chyba najbardziej kontrowersyjny z filozofów mediów, już w latach osiemdziesiątych XX wieku pisał o swoistej ekstazie komunikacji, produkowania znaków i znaczeń. Autor upiera się, że treść komunikacji jest całkowicie bez znaczenia: jedyną rzeczą, która jest komunikowana, jest sama komunikacja.
Manifest napisałam jeszcze przed powstaniem projektu. Był jego wyobrażeniem, ale też określał, kim jest user, co przeżywa, z czym się mierzy, co go kształtuje. Tworząc założenia manifestu, korzystałam z własnych obserwacji i doświadczeń znajomych. W 2019 roku dyskusja o wpływie mediów społecznościowych na zdrowie psychiczne i relacje międzyludzkie dopiero się zaczynała, i choć dziś wiele badań potwierdza ich negatywne oddziaływanie, cyfrowi magnaci wciąż nie biorą za to odpowiedzialności, zasłaniając się wolną wolą użytkownika. I o ile wśród pokolenia millenialsów, czyli ludzi, którzy doświadczyli świata sprzed mediów społecznościowych, ma miejsce świadome odrzucenie uczestniczenia w mediach społecznościowych, to w przypadku pokolenia cyfrowych tubylców, ludzi wrodzonych w hybrydowy świat, jest to praktycznie niemożliwe. W 2019 roku Instagram wciąż był medium lifestyle’owym, denerwował nas „ekshibicjonizm” czy wypływający z niego „narcyzm”. Dziś to platforma biznesowa, a większość profili jest w jakiś sposób sprofesjonalizowanych. Ostatnio mam wrażenie, że przez to „profesjonalizujemy się” też irl (in real life), a na pewno zaczynamy w ten sposób postrzegać innych.
Koncept usera ma fascynującą historię. W latach osiemdziesiątych, kiedy się narodził, stanowił robocze pojęcie potrzebne w nowopowstałym obszarze na przecięciu nauki i inżynierii: Human Computer Interaction. Z czasem zaczął on definiować niemal wszystkie role, w jakie wchodzimy z technologią. Idea podmiotu-użytkownika wskazuje na rolę człowieka w relacji z technologią i jednocześnie ustanawia tę relację. Użytkownik używa technologii do wykonania konkretnych zadań, które na różne sposoby przeobrażają zdolności użytkownika do postrzegania i działania. Będąc ludźmi, jesteśmy jednocześnie użytkownikami. Kim lub czym jest więc tytułowy użytkownik X?
X jest niewiadomą, czyli może być każdą i każdym. User X — jak pacjentka X — jest podmiotem badań i obserwacji, wnioski z niej i autodiagnoza pomogą w diagnozie usera Y i Z. Jest zawieszony pomiędzy światem realnym a wirtualnym i z tego wynikają jego/jego problemy. User X to też oczywiście UX, user experience, czyli doświadczenie użytkownika— całość wrażeń, jakich doświadcza on czy ona, korzystając z interfejsu, oprogramowania, technologii. Użytkownik X sprawdzał, czy i w jakich miejscach zakładane doświadczenie mija się z tym rzeczywistym, a swoje przemyślenia relacjonował w odcinkach na Instagramie Zachęty. Każdy z odcinków podejmował inny temat, np. strachu przed dezaktualizacją, że coś nas omija (FOMO, fear of missing out) czy zazdrości.
Jak ma działać na widza User X? Jaką reakcję zakładasz? Co jest twoim celem?
User X jest wciąż projektem otwartym, do tej pory powstały dwa sezony, na pewno powstaną kolejne. choć nie jestem pewna, czy będą także publikowane w mediach społecznościowych. Chciałam zwrócić uwagę na zaburzenia wynikające z doświadczenia platform społecznościowych i wpływać na świadomość procesów manipulacji nami, tych poza naszą kontrolą, a mających realny wpływ na życie jednostki i mas. Posługując się poetyckim językiem, znajdując metafory dla pierwszego w historii tak bliskiego połączenia człowieka i technologii, chciałam sprawdzić swoje teorie i obserwacje. Marzyłam o tym, by ludzie reagowali bezpośrednio na każde wideo. Dawali znać, czy czują, widzą i żyją tak samo, a jeśli nie, to dlaczego. Pozwolił mi na to format relacji na Instagramie.
Zaciekawiło mnie, co powiedziałaś niedawno w innym wywiadzie: „Większość moich znajomych czuje większą swobodę, pisząc, niż rozmawiając”. Wielu autorów, np. Jacek Dukaj, mówi coś przeciwnego: technologie sprawiają, że pismo zanika w swojej klasycznej formie, a razem z nim nasza podmiotowość. Jakie są tego procesu konsekwencje, te krótkofalowe, których doświadczamy tu i teraz, i te długofalowe? Przypomina mi się Walter Ong, który w książce Oralność i piśmienność opisywał fundamentalne różnice między kulturami oralnymi a tymi opartymi o pismo. W kulturach niepiśmiennych komunikacja opierała się na powtórzeniach, używaniu formuł, była pełna środków wyrazowych zamiast precyzyjnych pojęć, nie stwarzała możliwości wytworzenia dystansu, cechowało ją skupienie się na chwili bieżącej, dominacja myślenia sytuacyjnego nad myśleniem abstrakcyjnym. Pojawienie się pisma wywróciło to do góry nogami, zaczęliśmy myśleć inaczej o samych sobie.
Założenia Onga zostały już podparte badaniami na grupach badawczych w Polsce. Jakiś czas temu czytałam książkę Pauliny Banaszkiewicz, Barbary Gawdy i Kaliny Kosackiej Psychologia emocji pokolenia digital natives, która ukazuje, jak odmienność pokoleń cyfrowych w porównaniu do wcześniejszych ujawnia się w doświadczaniu emocji, ich strukturze i leksyce emocjonalnej. Badania ukazują transformację z myślenia abstrakcyjnego w sytuacyjne na przykładzie języka używanego do opisania podstawowych emocji takich jak miłość, złość, smutek itp., jednocześnie podkreślając, że pokolenia nie różnią się pod względem inteligencji werbalnej. Najbardziej zróżnicowane pokoleniowo są określenia dotyczące miłości. W percepcji osób z pokolenia X i baby boomers miłość jest określana z wykorzystaniem metaforycznych wyrażeń, takich jak „trzepot serca”, „głowa w chmurach”, „symbioza”, co wskazuje na dystans poznawczy i próbę uchwycenia miłości z pewnej perspektywy. Zaś cyfrowi tubylcy postrzegają miłość poprzez konkretne osoby, sytuacje, rzeczy i zdarzenia: Kasia, kino, łóżko, zdrada, praca, co jest spójne z charakterystyką tego pokolenia, wykazującego skłonność do wyrazistości, natychmiastowości czy spontaniczności. Digital natives posługują się językiem wyrazistym, konkretnym, niewymagającym dystansu czy przyjmowania perspektywy poznawczej.
Jakie skutki dla społeczeństwa mieć będzie dominacja myślenia sytuacyjnego? Nie jestem pewna, czy oceniałabym to jednoznacznie negatywnie. Dzięki rozwojowi nauki, psychologii, coraz lepiej nazywamy swoje stany, nie żyjemy w iluzji metafor. Bo większa jest odpowiedzialność za słowa i deklaracje, które dotyczą konkretów niż metafor. A może myślenie abstrakcyjne nie zanika, tylko się zmienia, dostosowuje i znajduje swoje miejsce w postępującej fuzji języka i obrazu? Może jest płytsze, ale mniej toksyczne?
Mam wrażenie, że zmieniają się także normy współżycia społecznego. Znam wiele osób, z którymi muszę się odpowiednio wcześnie umawiać nawet na telefon. A jeszcze tak niedawno całkiem normalne było wpadanie do siebie na herbatę czy kawę bez uprzedzenia, po prostu będąc w okolicy.
Myślę, że to jeden ze skutków przenoszenia życia do internetu. Na pewno tracimy podstawowe umiejętności społeczne, takie jak nawiązywanie bezpośrednich relacji z drugim człowiekiem. Ponadto bycie w sieci każdego dnia pochłania nam tyle czasu, że brak nam go na swobodne odwiedziny w realu. Kapitalizm i towarzyszący mu nakaz produktywności sprawiły, że czas wolny jest bardzo cenny. Mamy go mało i musimy go sobie wydzierać. Ale warto. Choć pandemia jest straszna, czas pierwszego lockdownu był dla mnie bardzo szczęśliwy. Przeniosłam się na wieś, tam pracowałam. Mieszkając poza miastem, mogłam ograniczyć swoje wydatki i przeżyć za kilkaset złotych miesięcznie. Zwolniłam tempo. Odżyło też moje życie towarzyskie: przyjeżdżali znajomi i spędzaliśmy ze sobą kilka dni, wspólnie gotując i coraz lepiej rozumiejąc, kim naprawdę jesteśmy. Rzeczywistość wiodła prym, okienko ze strumieniem informacji otwierałam tylko raz na jakiś czas, jak kiedyś włączało się telewizor. Czułam spokój i bezpieczeństwo mimo powszechnej niepewności i kolejnych doniesień o śmiertelnych ofiarach wirusa.
Teoretyczka Wendy Chun pisała, że cisza jest dziś niemożliwa nie z powodu implozji tego, co społeczne w mediach, lecz raczej implozji mediów w to, co społeczne, dobrze argumentując, dlaczego dezaktywacja nie będzie odpowiednią strategią w świecie, gdzie nasze życie społeczne jest tak głęboko zapośredniczone przez platformy.
Łatwiej mi wyobrazić sobie koniec świata niż mediów społecznościowych. Teoretycznie, możesz wyjść z systemu, żyć obok, ignorując go, ale to nie sprawi, że on zniknie, że nie będzie się rozwijał, coraz bardziej zaburzając granice doświadczeń. Ciekawym przykładem na nieodwracalne zatracenie wolności wyboru uczestniczenia w mediach społecznościowych jest środowisko anarchistyczne. Antykapitalistyczna postawa moich znajomych z tych kręgów, którzy mają około 40 lat, przejawia się m.in. w świadomym odrzuceniu mediów 2.0: nie używają smartfonów, bo nie chcą być śledzeni, a skrzynki mailowe mają na zabezpieczonych, ekologicznych serwerach. Za to młode pokolenie anarchistów szerzy idee antykapitalistyczne, używając swoich zasięgów na platformach społecznościowych. Z jednej strony, zatracanie integralności z wyznawanymi przez siebie wartościami można uznać za kolejny przejaw realizmu kapitalistycznego, a z drugiej, przychodzi mi do głowy pytanie: Co jest bardziej efektywne i wpływa mocniej na kształtowanie świadomości i rzeczywistości?
dr Ewa Drygalska — kieruje komunikacją z odbiorcami w Muzeum Emigracji w Gdyni, ekspertka ds. nowych technologii w muzeach i instytucjach kultury, wykładowczyni Polsko-Japońskiej Akademii Technik Komputerowych na Wydziale Sztuki Nowych Mediów. Pisze o tych zagadnieniach m.in na łamach „Dwutygodnika”.