Ta strona korzysta z plików cookies. Więcej o naszej polityce prywatności.

Dziewczyna ubrana w czarną kulę bilardową zakrywającą jej tułów. W tle projekcja wyświetlająca kolorowe koło fortuny.
Nadia Markiewicz, „Jackpot”, 2020, instalacja / sytuacja przestrzenna o charakterze performatywnym, fot. Bartosz Zalewski

Nr 31

Niezwykłe ciała

Z Nadią Markiewicz rozmawia Daniel Kotowski

03.08.2021

Cieszę się, że możemy dzisiaj porozmawiać. Już od czasu, gdy byłaś studentką, obserwowałem twoją aktywność twórczą i wywarła na mnie duże wrażenie. Kiedy Zachęta organizowała konkurs z British Council, czułem, że się zgłosisz. Cieszę się, że tak się stało, bo reprezentujesz bardzo wysoki poziom. Poruszasz mocne tematy i jesteś mocną osobowością, porozmawiajmy zatem o twojej praktyce artystycznej.

Bardzo ważnym momentem dla mnie było zaproszenie do pierwszego w moim życiu działania performatywnego, które miałam wykonać przed publicznością. To było w Galerii Labirynt w 2017 roku. Na tym etapie, i w życiu i w sztuce, wyspecjalizowałam się w udawaniu osoby o normatywnym ciele i pomagały mi w tym strój, proteza, precyzyjna choreografia. A więc sytuacja, w której widzowie mogliby przyjrzeć się mojemu ciału z każdej strony, w ruchu, postawiła mnie przed trudnym wyborem: musiałam zadecydować, czy ukryć swoje ciało, czy odnieść się do jego niezwykłości. Wtedy postanowiłam ukryć się za konstrukcją z tektury, ale zaczęłam rozumieć, że sztuka jest polem, na którym może dojść do bardzo osobistego procesu. Przy okazji pracy nad dyplomem magisterskim u prof. Mirosława Bałki, w Pracowni Działań Przestrzennych Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie, zaczęłam się przyglądać źródłom tego zinternalizowanego przeze mnie poczucia wstydu oraz strategiom emancypacyjnym. Postanowiłam działać na skrzyżowaniu dwóch pozornie diametralnie różnych tematów: z jednej strony zmarginalizowana niepełnosprawność, a z drugiej — wszechobecna rozrywka. Przekonałam się w trakcie pracy, że te tematy są historycznie mocno ze sobą powiązane, m.in. przez XIX-wieczne pokazy dziwolągów czy zatrudnianie osób o niezwykłych ciałach w roli dworskich błaznów. Te przykłady mają dużo wspólnego z praktyką performatywną i wystawianiem obiektów w muzeum. Za pomocą zabawiania czy dostarczania wizualnej przyjemności próbuję wciągnąć w temat, który postrzegany jest jako trudny i nieatrakcyjny. Wizualności poszukuję w krzywdzących wzorcach kulturowych, które usiłuję odzyskać i przekuć na elementy dające siłę oraz konstruujące tożsamość. Zdecydowałam się iść w tym kierunku także dlatego, że temat emancypacji i podmiotowości w kontekście niepełnosprawności był do tej pory niewidoczny w głównym nurcie sztuki.

To ciekawe. Mówisz o ciałach nienormatywnych jako o niezwykłych ciałach. Można się zastanawiać: czym są te niezwykłe ciała? Czy chodzi tu o atrakcyjność ciała, ideał? Ale twoja definicja jest zupełnie inna, bo koncentrujesz się na ciele nienormatywnym. Dlaczego używasz akurat tego określenia i je promujesz?

Słowo „niezwykły” zapożyczyłam od Rosemary Garland-Thomson, z jej książki pod tym tytułem. Używam go zamiennie ze słowem nienormatywny. Cały czas trwa dyskusja, jakich określeń używać. Wyrażenie „osoby z niepełnosprawnością” pojawia się w kontrze do „osoby niepełnosprawnej”. Gdy mówię o sobie, to raczej posługuję się terminem „osoba niepełnosprawna”. Przekonałam się do tego m.in. dzięki performerce Mary Duffy i prof. Harlanowi Hahnowi, którzy uważają, że używanie eufemizmów jest sugerowaniem tragizmu naszej sytuacji — musimy ubierać ją w delikatne słowa.

Nadia Markiewicz, „Jackpot”, 2020, instalacja / sytuacja przestrzenna o charakterze performatywnym, fot. Bartosz Zalewski

Zdaniem wielu osób określenie „osoby z niepełnosprawnością” sugeruje, że niepełnosprawność to drobnostka, dodatek, a nie coś nadmiernego. Ale my, środowisko Głuchych, nie znosimy określenia „osoby niepełnosprawne”. Nie chcemy być uważani za osoby niepełnosprawne czy z niepełnosprawnością. Nie czujemy się niepełnosprawni, tylko mamy swoją kulturę. A jednak zawsze jestem postrzegany jako osoba z wadą słuchu, koncentracja na kwestii słuchu jest tu bardzo silna. Pokazuje, kim jesteśmy w oczach normatywnej większości. Ten medyczny punkt widzenia spowodowany jest wzorcem i modelem przeciętnego człowieka. Punkt widzenia człowieka normatywnego silnie oddziałuje na sposób patrzenia całego społeczeństwa.

Opowiedziałaś trochę o perspektywie artystów normatywnych, jak oni postrzegają osoby, które są wykluczane. Próbują występować w ich imieniu albo wykorzystywać ich nienormatywne ciała w celu pokazania czegoś. Czasami wydaje się, że cel jest słuszny, ale wychodzi zupełnie coś innego od tego, jak my sami siebie postrzegamy. Ludzie nam współczują, patrzą na nas z troską, a to nie ma nic wspólnego z naszym życiem. Albo zachwycają się, że udało nam się coś osiągnąć.

Tak, masz rację. W ogóle wydaje mi się, że w sztuce wypowiadanie się w imieniu zmarginalizowanej grupy jest ryzykowne, zwłaszcza jeśli jest to grupa, której nie daje się dojść do głosu. Czasami, tak jak mówisz, pomimo dobrych intencji poprzez takie działania dowiadujemy się więcej na temat wyznaczanych przez twórcę granic normatywności niż na temat istoty problemu. W takich sytuacjach dochodzi do uprzedmiotowienia, przesadnej gloryfikacji, prób naprawiania czy inspirowania odbiorcy do zrobienia czegoś, tak jak w przypadku inspiration porn. Podobne zabiegi wobec innych mniejszości budziłyby kontrowersje, a dopiero teraz zaczynamy mówić o tym w kontekście niepełnosprawności. Nawiązując do tego, co mówiłeś: chciałabym, żeby niepełnosprawni byli postrzegani jako mniejszość kulturowa, która zasługuje na podmiotową pozycję w świecie sztuki. A nie jako indywidualne przypadki medyczne, które dla twórcy stanowią okazję do zaprezentowania siebie jako dobroczyńcy. Polska sztuka krytyczna lat 90. zyskała rozgłos podejmowaniem tego tematu i chociaż wyszłam z pozycji buntu przeciwko tym przedstawieniom, to też prawdopodobnie w jakiś sposób kontynuuję tę tradycję.

Ostatnio rozmawiałem o tym na spotkaniu z Arturem Żmijewskim, przedstawicielem sztuki krytycznej. Powiedział, że na początku zajął się tym tematem, ponieważ go to interesowało, chciał to jakoś pokazać, ale teraz, po upływie czasu uważa, że mógłby to zrobić w inny sposób, może wybrać inne medium, inną formę. Kiedyś ta grupa zupełnie nie miała głosu, teraz to się zmieniło, są różne narzędzia i teorie, wiele osób jest świadomych, że może coś zdziałać. Wcześniej artyści nienormatywni albo niepełnosprawni nie byli włączani w główny nurt sztuki, trudno było gdziekolwiek ich zobaczyć. To się wiązało z systemem społecznym — jak postrzegano ideał, jakie ideały były promowane i jak to wpływało na instytucje. Instytucje kultury pokazywały to, co interesowało społeczeństwo. Musimy walczyć, żeby zmienić to myślenie, żeby pokazać, że też możemy być w głównym nurcie sztuki. Wiadomo, że pod tym względem dużo się zmienia i w tym procesie zmian dużą rolę odgrywają instytucje kultury, które mają kontakt z publicznością. Uważam, że tu należy działać.

Widoczność takich twórców jest bardzo ważna. Młoda osoba dorastająca z niepełnosprawnością rozgląda się po świecie mediów, rozrywki, instytucji i nie widzi osób, z którymi mogłaby się utożsamić i przyjąć jakiś wzorzec do naśladowania. Efektem tego jest alienacja i uwewnętrznienie krążących uprzedzeń. Tym bardziej się ucieszyłam, gdy zobaczyłam na ostatnim Biennale Sztuki w Wenecji pracę Mari Katayamy. Wręcz poczułam euforię, że prace artystki poruszającej temat własnego nienormatywnego ciała zyskały szersze uznanie. Ale samo uwidocznienie ciała nie jest wystarczające — ważne jest ukazanie osoby, która ma tożsamość i podmiotowość. Na równych warunkach, a nie w specjalnych okolicznościach. Jako nastolatka rzadko widywałam osoby z ciałem podobnym do mojego i zazwyczaj były to przedstawienia społecznej degeneracji, postapokaliptyczne, ewentualnie charytatywne. Nie pomaga też fakt, że w kulturze popularnej cielesne różnice przypadają postaciom będącym wcieleniem zła, np. w horrorach.

Nadia Markiewicz, „Jackpot”, 2020, instalacja / sytuacja przestrzenna o charakterze performatywnym, fot. Bartosz Zalewski

Przypominam sobie twoją pracę Supernormal — bardzo aktualną w kontekście współczesnych zjawisk. Ostatnio była dyskusja à propos mody na brzydotę i pojawiały się głosy, że grubi muszą schudnąć. Tak wyobrażamy sobie osobę normalną. Rosemary Garland Thomson wskazywała, że osoba normalna jest osobą dobrą, prawdziwą, zdrową. Tylko pytanie, gdzie jest granica tego dobra, prawdziwości, zdrowia. Czy zdrowie to estetyka, czy zdrowie wewnętrzne? Gdzie jest ta normalność?

Granica normalności i nienormalności czy też sprawności i niepełnosprawności jest płynna. Nie jest to binarna opozycja, tylko konstrukt. Zależy to od momentu w historii, od tego, jakie istnieją bariery fizyczne, jakie są nastroje społeczne. To ewoluuje i zmienia się w czasie. Generując obrazy i zabierając głos, możemy tę granicę przesuwać w jakiś sposób. Wydaje mi się, że boimy się tego, co mało znamy.

Musimy się uczyć, jak patrzeć na świat. Powinniśmy być dostrzegalni. W ten sposób będziemy mogli wpływać na zmianę — żeby też inni mogli poznać temat od środka. Nie powierzchownie, ale spojrzeć głębiej. To jest nasza szansa. Czasy się zmieniają, musimy iść naprzód. Wiadomo, że bywa różnie, raz jest lepiej, raz gorzej, ale też dużo zależy od nas. Ważne, żebyśmy byli bardziej widoczni.