Nr 33
Konkurs był dla artystów, wystawy dla publiczności
Z Krzysztofem Kalickim i Hanną Wróblewską rozmawia Marta Miś
W 2003 roku odbyła się pierwsza edycja Spojrzeń — konkursu Zachęty i Deutsche Bank dla młodych artystów. Minęło blisko 20 lat, w tym roku mamy edycję 10 i ostatnią. To dobra okazja do podsumowań i wspomnień. A zatem, jak to się zaczęło?
Hanna Wróblewska: Z pomysłem do Zachęty zgłosił się Deutsche Bank. Pamiętam, że na spotkanie przyszła Anna Rybałtowska, która powiedziała, że bank chce zainwestować we wspólne działanie. Jedyny warunek — kuratorką będzie Maria Morzuch z Muzeum Sztuki w Łodzi. Ale jak Maria trafiła do Deutsche Banku…?
Krzysztof Kalicki: Panią Marię poznał dr Tessen von Heydebreck, który był członkiem zarządu Deutsche Bank AG („DB”) i szefem rady nadzorczej Deutsche Bank Polska („DB Polska”) oraz miłośnikiem sztuki. Bardzo ważna była dla niego działalność CSR banku [Corporate Social Responsibility]. Pozostawało tylko pytanie, na co przeznaczyć środki, aby być zgodnym z ideą i polityką sponsoringową DB. Bank stawiał na nowoczesność, otwartość na młodych, którzy dzięki niemu mieli także dostęp do rynków międzynarodowych. DB Polska dostał licencję w roku 1995. Przyjmowaliśmy wtedy do pracy bardzo młodych ludzi i to oni tworzyli atmosferę tego miejsca. Wiedzieliśmy, że musimy coś zrobić. Wcześniej bank np. wspierał szpitale w miastach, gdzie otwierał oddziały. Dr von Heydebreck, który pochodził z Pomorza i był pełen sentymentu do Polski, przyszedł do mnie z propozycją zainwestowania w polską sztukę. Ten pomysł bardzo mi się spodobał, bo chcieliśmy robić coś znaczącego dla polskiej kultury.
I tak pojawiła się Zachęta.
KK: Tak, powędrowaliśmy do Zachęty, której dyrektorką była wtedy Agnieszka Morawińska. Rozmawialiśmy i ustaliliśmy, że będzie to konkurs dla młodych twórców do 36. roku życia w formule biennale. Zapadła też decyzja, że konkurs będziemy finansować zarówno my, Deutsche Bank Polska, jak i Fundacja Deutsche Bank. Nazwaliśmy go Spojrzenia, ale część merytoryczną zostawiliśmy Zachęcie.
HW: Artystów wybierał komitet nominujący. My dbaliśmy, żeby zasiadali w nim znawcy — kuratorzy i krytycy z różnych regionów Polski. Zachęta do konkursu podeszła bardzo na serio — żeby być fair wobec wszystkich. Ale cały czas ciężar partnera, nagrody jakoś na tym spoczywał. Artyści czuli się niepewni, bo to korporacja. A my baliśmy się, że prasa nie będzie chciała o konkursie pisać, bo to Deutsche Bank. Dziś te obawy wydają się śmieszne.
I doszło do pierwszej wystawy, której kuratorką była Maria Morzuch.
KK: Okazało się, że wystawa wzbudziła spore zainteresowanie, również prasy. Pamiętam, że goście banku byli czasem zszokowani, bo wyobrażali sobie, że zobaczą sztukę tradycyjną, a to nie były obrazy, lecz często wideo czy performans. Przez te prawie 20 lat nauczyłem się percepcji sztuki współczesnej, ale pamiętam, że biznes, który przyszedł na nasze zaproszenie, początkowo nie podzielał entuzjazmu. Natomiast entuzjastycznie reagowała młodzież. Otwarcia konkursu gromadziły bardzo dużo ludzi. Otrzymaliśmy nawet nagrodę za wsparcie kultury polskiej od ministra Kazimierza Michała Ujazdowskiego. Myślę, że miało ono duże znaczenie. Prestiżowa nagroda w konkursie Spojrzenia pomagała artystom rozwijać ich kariery, często stając się przepustką do największych galerii na świecie. W Deutsche Bank Kunsthalle w Berlinie zrobiliśmy wystawę Common Affairs z okazji 10 lat współpracy. Wierzyliśmy, że to jest ważne i dużo osób utwierdzało nas w tym przekonaniu, ale na początku nikt w banku nie zakładał, że to będzie trwało tyle lat.
HW: Naprawdę?
KK: Naprawdę… Ale potem to już była niemalże tradycja. I ogromny dorobek. Nazwiska, które się przez konkurs przewinęły — do dzisiaj są to artyści uznani nie tylko w Polsce, ale i na arenie międzynarodowej. Staraliśmy się, żeby konkurs podtrzymać, lecz niestety pandemia i wynikające z niej liczne wyzwania spowodowały, że bank postanowił alokować wszystkie środki finansowe na szeroko pojęte inicjatywy społeczne, w szczególności na wsparcie najbardziej potrzebujących.
Przez część edycji pełna nazwa konkursu brzmiała Spojrzenia — Nagroda Fundacji Deutsche Bank. Potem fundacja zniknęła.
KK: Tak jak wspominałem, próbowaliśmy dźwignąć go sami, szukając różnych oszczędności, bo to są nie tylko nagrody — główna 15 tys. euro oraz druga, pobyt studyjny w Villa Romana we Florencji — to przede wszystkim koszt produkcji wystawy. Niestety okazało się to dużym ciężarem.
HW: Ale co jest bardzo ważne, w Polsce było to jedno z nielicznych działań długofalowych w tym obszarze. Nie był to „złoty strzał” — jedna wystawa, lecz praca.
KK: Coś, co się zaczęło z różnych zbiegów okoliczności, stało się trwałą wartością. I pracowaliśmy nad tym, żeby to było trwałe. 20 lat to jest jedno pokolenie. Uważam, że nawet z tego powodu jest to sukces. Pamiętam, że różni nasi goście podpytywali, co artysta miał na myśli. I czasami odpowiedzi były zaskakujące. Nie były to jednak wystawy, wobec których pozostawało się obojętnym. O Spojrzeniach wśród korporacyjnych klientów banku mówiło się dużo. A ja spełniałem czasami rolę edukatora. Tak jak pani dyrektor wobec mnie. [śmiech]
HW: Pamiętajmy, że wystartowaliśmy w 2003 roku, kiedy sztuka polska zaczęła być (nawet w Polsce) trochę bardziej oswojona. Nie kojarzono już jej tylko ze skandalami. Z jednej strony było to działanie skierowane na środowisko — nagroda, wystawa. Z drugiej, chcieliśmy też edukować szersze kręgi odbiorów. Zobaczcie, to są młodzi artyści, za chwilę ich głos będzie ważny. Cały PR robiony wokół nagrody nie był tylko dla banku czy dla nas, ale żeby dotrzeć do publiczności, która już zaczęła się interesować młodą polską sztuką. I to było fajne — że dawaliśmy stempel „to jest ważne”.
A czy pamięta pan, jakie były wrażenia Tessena von Heydebrecka i osób z Fundacji Deutsche Bank, których głównym zajęciem w banku była opieka nad sektorem kultury?
KK: Dla dr. von Heydebrecka i fundacji Spojrzenia były jednym z najważniejszych projektów banku w Europie Środkowo-Wschodniej. Oni się tym chwalili. Nie słyszałem nigdy żadnej uwagi krytycznej co do merytoryki lub organizacji. Zresztą oni byli zainteresowani nadal konkursem. Dr Tessen von Heydebreck przyjeżdżał na gale nawet wówczas, gdy już przestał być prezesem Fundacji Deutsche Bank.
HW: Na początku Fundacja Deutsche Banku miała też swoje miejsce w jury. Zasiadały w nim zarządzająca Villą Romana Angelika Stepken oraz Britta Färber, kuratorka kolekcji Deutsche Banku, która bardzo pilnowała tego, żeby jej głos był doradczym. Zostawiała decyzję jurorom spoza instytucji. Pamiętam, że Britta była w jury w 2007 roku, gdy Rafał Jakubowicz wykuwał w ścianie logo Deutsche Banku — bardzo ceniła tę pracę i nie miała żadnego problemu z krytyką instytucji.
Wracając do „technikaliów” konkursu, na co były przeznaczone pieniądze sponsora?
HW: Na produkcję prac, honoraria i nagrody. To, co jest fajne, gdy przyjrzymy się historii konkursu — artyści starali się nie wchodzić w prostą rywalizację, w jakieś w zawody. Próbowali współgrać. Było to bardzo dobrze widać przy pierwszej wystawie, która odbywała się w trzech dolnych salach i prawie nikogo tam nie było, bo wszyscy chcieli być poza przestrzenią ekspozycyjną. Julita Wójcik przed Zachętą, Paweł Althamer w szatni, Cezary Bodzianowski w części biurowej. I przy każdym konkursie było kilku artystów, którzy pokazywali, że cieszą się z nominacji, ale dystansują od idei współzawodnictwa.
Z punktu widzenia kuratorskiego, te wystawy nie były łatwe.
HW: Kurator miał trudne zadanie, bo nie wybierał sobie artystów, tylko pracował z ludźmi już wybranymi. I musiał z tą siódemką czy później piątką artystów negocjować dzieła. Artyści dystansowali się, nie konkurowali, jednak z drugiej strony, jak mają swoją pracę wyprodukować i pokazać na wystawie, to pojawia się element walki o przestrzeń i walki z kuratorem. Ale wydaje mi się, że kuratorzy inteligentnie stawiali się w pozycji opiekunów, a nie autorów wystaw.
A napięcia, które wynikały z niezrozumienia tego, że w konkursie oceniany jest dwuletni dorobek artysty, a nie praca na wystawie?
HW: Stąd była nagroda publiczności. Bo wystawa nie była dla artystów czy dla nas, ale dla publiczności. Miała pokazać artystów, którzy może nie sprzedają prac za miliony, ale już mają jakieś osiągnięcia i są osadzeni na scenie artystycznej. Bardzo często ludzie przychodząc na wystawę, oczekują petard. A wystaw nie robi się z petard. Pokazujemy różne prace, opowiadamy o artystach i mówimy: „Zobaczcie, oni są ciekawi. Zwróćcie na nich uwagę”.
Kuratorką pierwszych Spojrzeń była wspomniana już Maria Morzuch. Jaki był klucz w zapraszaniu kuratorów kolejnych edycji?
HW: Staraliśmy się, żeby naprzemiennie zapraszać kuratorów z zewnątrz i z Zachęty. Dlatego drugą wystawę kuratorowała Magda Kardasz, kolejną Monika Szewczyk z Galerii Arsenał w Białymstoku, potem Maria Brewińska, Daniel Muzyczuk, Ewa Łączyńska-Widz i Jadwiga Sawicka, Katarzyna Kołodziej i Magdalena Komornicka, Dorota Monkiewicz, Michał Jachuła. Kuratorką tegorocznej, ostatniej edycji w pandemicznej formule bez wystawy jest ponownie Magda Komornicka.
Po obu stronach — banku i galerii — były osoby zaangażowane w konkurs. To chyba dobry moment, żeby je przypomnieć.
KK: Ze strony banku była to wspomniana na początku Anna Rybałtowska, potem Anna Danilewicz-Wójcik, Emilia Szok, Sabina Salamon i Aleksandra Rozhin. Bez nich nie byłoby konkursu, bo nie miałby kto zająć się jego organizacją w banku od strony biurokratycznej, finansowej.
HW: W Zachęcie za pierwsze wystawy konkursowe odpowiadała Julia Leopold, po niej Katarzyna Kołodziej, a od 2017 — Maria Świerżewska. Dziewczyny nie tylko asystowały kuratorom, odpowiadały za produkcję wystaw, ale też sprawowały pieczę nad organizacją konkursu — obradami komitetu nominującego i jury.
Ważnym elementem konkursu była zawsze gala.
HW: Gala była ważna, bo była też dla banku i jego klientów. W systemie konkursowym, gdzie są nominowani artyści i jest wystawa, nie fair byłoby od razu wybierać zwycięzcę — nawet wobec artystów. Dlatego był ten czas: od ogłoszenia nominacji i otwarcia wystawy do wyboru przez jury. I gala jako zaakcentowanie tego wyboru.
Spośród wszystkich edycji pamiętacie szczególnie jakąś jedną pracę?
KK: Chleby chodzące po podłodze. Ale nie pamiętam nazwiska artysty…
HW: Janek Simon, zwycięzca trzeciej edycji Spojrzeń. A ja pamiętam głównie sprawdzanie, czy jest jakieś malarstwo. Pod kątem pana prezesa… [śmiech]
KK: Nie było. Świat sztuki szedł w kierunku różnych mediów, ale nie malarstwa. [śmiech]
Krzysztof Kalicki — doktor habilitowany nauk ekonomicznych, profesor Akademii Leona Koźmińskiego, w latach 1994–1996 sekretarz stanu w Ministerstwie Finansów, wieloletni prezes zarządu Deutsche Bank w Polsce, obecnie wiceprzewodniczący rady nadzorczej Deutsche Bank Polska.
Hanna Wróblewska — historyczka sztuki, kuratorka wystaw, w latach 2003–2010 wicedyrektorka, a od roku 2010 dyrektorka Zachęty — Narodowej Galerii Sztuki i komisarz Pawilonu Polskiego w Wenecji.