Ta strona korzysta z plików cookies. Więcej o naszej polityce prywatności.

Czarno-białe zdjęcie. Pusta klatka-zagroda dla zwierząt hodowlanych. Na ziemi leży siano
Joanna Piotrowska, "Enclosure XXVI", 2019

Nr 16

Klatka i zabawka

13.05.2020

Mira Marcinów

Klatka była tak długo zamknięta
aż wylągł się w niej ptak

ptak tak długo milczał
aż klatka otwarła się
rdzewiejąc w ciszy

cisza tak długo trwała
aż za czarnymi prętami
rozległ się śmiech

Tadeusz Różewicz, Śmiech

1. Codziennie, od dwóch miesięcy, podchodzę do tych fotografii. I szybko odchodzę. Potrzebuję trochę powietrza. Trudno się przy nich oddycha. Jak w starym domu jeszcze starszych ludzi, w którym nikt już nie sprząta. Od tych odbitek czuć zapach choroby, leków, stali, ogrodów zoologicznych, siana pełnego odchodów w upalny, duszny dzień.

Właściwie powiedzieć, że tak pachną te zdjęcia, to nie powiedzieć nic. Zaduch. Bo z tych fotografii unosi się bardzo niezdrowe powietrze. Nie to miejskie, zatrute smogiem i nienawiścią. Ale miazmaty przypominające o tym, że nas zamknięto. A przed nami zamykano tak wielu ludzi i wiele zwierząt spoza gatunku ludzkiego. Od połowy marca 2020 roku, od czasu wybuchu pandemii, poddana jestem izolacji. Jak wielu i wiele. I to mniej więcej wszystko, co wiem o zamknięciu, klatkach i braku powietrza.

2. Enclosures.Duża pusta klatka. Zamknięta. Trochę siana wyziera spod  drzwiczek, jak ślad po cudzej obecności. Najciekawiej jest w miejscu, które jest rozbite. Wygląda jak zdjęcie zdjęcia na ekranie w prawej krawędzi. Kraty, romby porozciągane. Piksele się tak układają. Tam ktoś był. Prześwietlenie ramy zdjęcia zaczyna rozpuszczać drewniane kolumny. One znajdują się bliżej, ale na nich też trudno się skupić. Tam coś wyziera z lewego pala. Jakiś wyrąb w drewnie. Słońce nie świeci, nie pada nawet przez uchylone okratowane okno. Ale to nie okno, raczej lufcik, wywietrznik, oberluft. Coś mniejszego. Lekko otwarte, nie ma przeciągu. Czy to sposób, aby uniknąć zaduchu? Czy tam w ogóle jest czym oddychać? Ale to się dzieje z boku, a na środku klatka. Mogłoby się wydawać, że to właśnie zdjęcie klatki do remontu, pod dzierżawę lub na sprzedaż. Wynajmujący wyszedł na spacer albo umarł. Trzeba szybko zrobić zdjęcie. Rejestr miejsc, w których ktoś żyje i umiera. Trzeba wykonać dokumentację. Ale przecież widać, że to nie dokument, nie w tym sensie, jaki nadał temu pojęciu Jacques Rancière: sprawozdanie z tego, co się odbyło. Prędzej jego przeciwieństwo — monument, czyli to, co zachowuje pamięć samym swym istnieniem. Jest nośnikiem pamięci o czyjejś obecności. „O, to jest miejsce, w którym ktoś był więziony”. Wszystkie miejsca zniewolenia wyglądają jak klatki. Wszystkie klatki mają druty. Widać, jak kiepsko to urządzono. To nie jest klatka z widokiem.

I jeszcze jedno: gdzie rozgrywa się scena tego zdjęcia? Na jakim zwierzęciu jest skupiona? I dla kogo przyszła tu fotografka? Chyba nie dla kogoś, kto był tu zamknięty? Odległość artystki od kraty jest bezpieczna. Fotografka się do niej nie zbliża. Czy właśnie na taką odległość by podeszła, gdyby tam żyło zwierzę? Nie sądzę. Gdyby tam ktoś był, pewnie podeszłaby bliżej. Ale tu niebezpiecznym obiektem jest klatka, nie zwierzę.

3. To nie jest łatwy czas do patrzenia na te zdjęcia z ich miazmatami i pandemicznym zaduchem domowego aresztu. Nie mogę odsunąć się od tych obrazów, wyjść, swobodnie pooddychać i wrócić do fotografii przewietrzona. Bo w czasie, kiedy przyglądam się zdjęciom Joanny Piotrowskiej, na zewnątrz, by zaczerpnąć powietrza, można wychodzić jedynie w maseczkach i to tylko z potrzeby życiowej. A tak nie da się swobodnie oddychać.

Gdy w końcu oddalam się od fotografii Piotrowskiej, mam je. Pamiętam. Powracają w innych ustawieniach i prowokują do refleksji. Myślę więcej o tych, którzy żyją w klatkach, ogrodach zoologicznych, więzieniach, aresztach, rzeźniach. Myślę o tym, jak ważne jest, żeby głęboko oddychać. Przypominam sobie, żeby oddychać. Wdech. Wydech. Zdjęcia Piotrowskiej stają się na ten czas moim memento: „Oddychaj!”.

4. Enclosures.Więc wpatruję się w to zdjęcie klatki i czuję, że nie mogę inaczej o nim pisać, niż walcząc spazmatycznie o trochę powietrza. Na jednym wydechu. Trudno mi pozostać obojętną wobec zagęszczonej, napiętej materii duszności. Odcięty dopływ powietrza, które unosi się gdzie indziej, para znad oceanu zakrywa inne zdjęcia. A tu przypominają mi się wszystkie ogrody zoologiczne, obory, namioty cyrkowe, stajnie i miejsca uboju zwierząt z początku lat dziewięćdziesiątych. Mogłam mieć sześć–osiem lat, nie więcej niż dziesięć. To były różne miejsca, różne wakacje. Ale parność ta sama. Ta sama kłująca woń odchodów, sierści i lepkiego ciała zwierzęcia. Ciepły zapach zgnieciony w łodygach siana. Wstrzymane powietrze w policzkach dziecka. A potem można było wybiec, wypuścić z siebie zaduch tych trudnych pomieszczeń. Pamiętam tamte kilka oddechów. Ale ten trik już nie działa. Nie tu.

Nie jest wygodnie patrzeć na to miejsce, choć tak dobrze je znamy. Fotografia przedstawia pomieszczenie, z którego szybko wychodzimy, jeśli tylko mamy sposobność. Jeśli chodzi o zdjęcie,  nie da się tego zrobić. Można jednak pytać: czyja to klatka? Do kogo należała? Tylko, że obraz w kolorze piwnicznym nie odpowie. Fotografia, która — jak się wydaje — w dotyku też powinna być wilgotna. A gdyby ją powąchać, czuć by było stęchlizną. Znam jej zapach lepiej niż to, co przedstawia.

5. Dzięki tym zdjęciom nie uciekniemy do ciepłych krajów, nie oderwiemy się od trudnej rzeczywistości. To nie jest sztuka eskapistyczna, raczej jej przeciwieństwo — fotografia konfrontacyjna. Bo ona nie tylko wygląda ponuro i wprowadza w minorowe nastroje. Ale każe zadawać niełatwe pytania. Pytania wykraczające poza gatunek ludzki. Czy w takich miejscach można „trzymać” zwierzę? Czy to się może dla kogokolwiek dobrze skończyć? I jakie są konsekwencje życia w zamknięciu?

Specjaliści mówią o zoochosis — psychozie spowodowanej izolacją, trzymaniem w niewoli, poddaniem zwierząt w klatkach, niczym w swoistym zooptikonie, permanentnej inwigilacji. Niektórzy weterynarze i behawioryści mówią, że nie istnieje żadne inne animalne zaburzenie psychiczne poza szaleństwem wywołanym w zwierzętach przez ludzi. Nie mamy dowodów na to, by zwierzę będące poza antroposferą, a zatem żyjące na wolności, mogło zwariować. Bo o psychiatrii animalnej można mówić w odniesieniu do zwierząt, którym nadaliśmy jakieś funkcje. Funkcje, jakie inne gatunki zmuszone są dla nas pełnić. Do zoopsychologów trafiają więc zwierzęta domowe, futerkowe, laboratoryjne czy cyrkowe, co skłania do stwierdzenia, że jedynie te więzione cierpią psychicznie. Bo psychiatria zwierząt jest wynikiem zawłaszczających działań człowieka. Może to rodzaj antropomorfizacji? A jeśli to antropomorfizm, to czy ten empatyczny, którego celem jest pomoc innym zwierzętom poza gatunkiem ludzkim, czy też opresyjny, zawłaszczający? A może to kolejny przypadek psychiatryzacji świata, przed którą nie uciekłby nawet „pies, który jeździł koleją” — ten szalony podróżnik, patologiczny włóczęga cierpiący na poriomanię, fugę dysocjacyjną?

6. Zoochosis jest nie tylko napędzana przez życie w zamknięciu, ale i przez coraz bogatszy przemysł psychofarmakologiczny zwierząt, którego wartość w Stanach Zjednoczonych szacuje się na dziewięć miliardów dolarów. W Polsce rynek psychotropów zwierzęcych jest niezarejestrowany, mamy jednak ludzkie psychotropy, którymi dzielimy się ze zwierzętami spoza gatunku ludzkiego. I na tym też można zarobić.

Cierpienie zwierząt spowodowane trzymaniem w izolacji demonstruje się na różne sposoby. Czasami jako uporczywe, powtarzalne zachowanie, które zoopsychologowie porównują do zaburzeń obsesyjno-kompulsyjnych (obsessivecompulsive disorderOCD) u ludzi. Zachowania kompulsywne cechują wiele zwierząt w zamknięciu. Przynoszą pewne ukojenie, choć nie są adaptacyjne. Całodzienne gonienie własnego ogona, cienia czy lizanie łap zamiast snu, jedzenia czy spacerów to alarm dla właściciela, że coś jest nie tak. Że równowaga została zachwiana przez zamknięcie, izolacje czy po prostu zniewolenie.

Najczęściej omawianym zwierzęciem poza gatunkiem ludzkim cierpiącym na OCD jest Gus — niedźwiedź polarny trzymany w nowojorskim ogrodzie zoologicznym. Ten słynny „szalony miś” osiemnaście godzin na dobę spędzał na pływaniu, wykonując ósemki w basenie. Gus nie jadł, nie pił, nie spał, zaniedbywał czynności ważne dla przetrwania. Pomogła dopiero prosta interwencja pracowników zoo, polegająca na wrzuceniu beczek do basenu, a tym samym urozmaiceniu zwierzęcej nudy — niedźwiedź wrócił do zdrowia. Na obłąkanie zwierząt trzymanych w niewoli lekarstwem bywa więc zabawa. Na użytek ludzi trzymających inne gatunki w zamknięciu stworzono cały arsenał przyrządów do stymulacji zwierząt. I o tym są kolejne fotografie Piotrowskiej, którym się przyglądam.

7. Z fotografiami Joanny Piotrowskiej przyrządów do stymulacji zwierząt jest inaczej niż ze zdjęciami klatek. Coś się jeszcze da z nimi zrobić. Przedstawiają w końcu rzeczy do zabawy. Choć skatalogowane w prezentacyjnym geście przyrządy te nie wprowadzają w zbyt ludyczny nastrój. O takich zabawkach pisze się, że są wentylem bezpieczeństwa, pozwalają na odreagowanie. Lub jeszcze inaczej: że zabawa nimi ma charakter kompensacyjny.

Od czasu wydania słynnej książki Johanna Huizingi Homo ludens. Zabawa jaki źródło kultury (1938) mówi się o wartości zabawy. O tym, że ten, kto się bawi, wcale nie zajmuje się czymś, co niczemu nie służy. Wręcz przeciwnie: homo ludens, „człowiek bawiący się”, to podstawa naszej kultury. Huizinga pisze o tym, że istnieje wyraźny związek między zabawą a życiem codziennym, te sfery przenikają się wzajemnie. Ale mówi też o patologicznych zabawach. Zabawa jako źródło kultury. Kultury, w której zamyka się zwierzęta w klatkach. A zwierzęta w klatkach duszą się i wariują. A potem dajemy im zabawki w odpowiedzi na to „nieludzkie cierpienie”.

8. Animal Enrichment. Kiedy patrzę na fotografie przedstawiające narzędzia do aktywizowania zwierząt czy po prostu zdjęcia zabawek dla gatunków pozaludzkich, trudno mi wyobrazić sobie zabawę. Przywodzą one na myśl żeliwne narzędzia tortur, może perwersyjnych zabaw, ale nie tych na poprawienie humoru. Nie odbiorcy.

Metalowy przyrząd położony na przedramieniu i dłoni wystaje nieco poza palce. Ręka trzymająca narzędzie do stymulacji zwierząt chwyta przedmiot w geście prezentowania, rejestracji. Rejestr przedmiotów nieznanych, nienazwanych, trudnych. Spis narzędzi tortur. Widać, jak seryjne są to gesty. Trzymająca rekwizyt zdaje się dawać do zrozumienia, że pogodziła się z sytuacją i pozwala robić sobie kolejne zdjęcia, choć nie wie, po co to wszystko. Nie ma podpisu. Nie ma innego tytułu, poza zbiorczym Animal Enrichment. Zostaje tylko tyle: przyrząd do stymulacji. Wyobrażam sobie analogiczny rejestr zabawek dla ludzi w izolacji. Sklepy z gadżetami dla dorosłych odnotowują kilkukrotnie wyższą sprzedaż od początku epidemii. Ich wykaz pokazuje, że też nie służą zabawie. Pragnienie zastąpiono potrzebą.

9. Animal Enrichment. Spod brzegu fotografii zwisa łańcuch. Wisi jak firanka, koński ogon lub długa grzywka. Na końcu łańcucha kolejny przyrząd do stymulacji zwierząt. Na środku otulony dłońmi przedmiot. Chyba z drewna. Albo tak się tylko zdaje. Robi wrażenie cennego.

Spod górnego brzegu fotografii narzędzie do stymulacji zwierząt zwisa na łańcuchu jak worek bokserski. W moim mieszkaniu, mojej klatce, worek bokserski zawisł na początku pandemii. Uderzam w niego albo się przytulam. Na pierwszym planie tej fotografii również widzę coś, co można gryźć, choć nie widać śliny na zdjęciu, lub tulić – od tego są te ręce. Ale nic więcej nie wiem o ludzkich i pozaludzkich zabawach, które chronią przed szaleństwem.

10. „Klatka była tak długo zamknięta/aż wylągł się w niej ptak”. Na koniec przewrotnie wracam do wiersza Tadeusza Różewicza. Bo właśnie jego słowa przyszły mi do głowy, kiedy wpatrywałam się w fotografie miejsc izolacji zwierząt. Choć na zdjęciach Piotrowskiej nie ma żadnego zwierzęcia, a przynajmniej ciasny kadr go nie objął. Ale poza kadrem jest cierpienie, dyszenie zniewolonych zwierząt. Różewicz też napisał wiersz o klatce, w której najpierw nie ma ptaka, a później nie ma śmiechu. Wyobraźnia poety wypełnia pustą klatkę zwierzęciem, a potem odgłosem. Podobnie fotograficzna wyobraźnia Joanny Piotrowskiej wypełnia klatki i zabawki obrazami, których nie ma. Patrząc na jej zdjęcia, które starałam się opatrzeć komentarzem, doświadczam ich siły pozwalającej przedstawiać „nic”. To siła transformująca. Taka, która każe w milczeniu i skupieniu przyglądać się temu, co mówi i o czym milczy ta fotografia.


Mira Marcinów – filozofka i pisarka, doktor nauk humanistycznych w zakresie psychologii Uniwersytetu Jagiellońskiego, adiunkt w Instytucie Filozofii i Socjologii Polskiej Akademii Nauk. Zajmuje się filozofią psychiatrii i teorią szaleństwa, ze szczególnym uwzględnieniem polskiego dziedzictwa. Autorka m.in. książek: Szaleństwo jako wybór (2012), Historia polskiego szaleństwa (2018), Bezmatek (2020).