Nr 23
Nasze światy prowadzą wojnę
Ailton Krenak i Maurício Meirelles
WSTĘP
Młody przywódca indiański mówiący perfekcyjnie językiem białych kieruje w 1987 roku z trybuny Izby Deputowanych do Narodowego Zgromadzenia Konstytucyjnego niezwykłą przemowę. Jest ubrany w trzyczęściowy biały garnitur pożyczony od zaprzyjaźnionego posła — zabroniono mu wejścia na posiedzenie w codziennym, zwykłym ubraniu — i trzyma w rękach mały pojemnik.
„Mam nadzieję, że nie naruszę protokołu tutejszego urzędu, wygłaszając ten manifest, ale wierzę, że ….”, robi przerwę i wyciąga palcami z pojemnika czarną maź, którą powoli maluje twarz. „Uważam, że nie możecie dłużej ignorować waszej agresji motywowanej przez władzę ekonomiczną, chciwość, głupotę, ignorancję na temat tego, co znaczy być rdzennym ludem…”.
Za kulisami posłanka szepcze: „On cały maluje się na czarno” — to mazidło z owocu genipy, używane przez plemiona indiańskie w Brazylii w czasie rytuałów żałoby. Młody człowiek mówi wolno, ale z determinacją: „Sądzę, że nikt z was nie może wskazać na działania, postawy autochtonicznej ludności w Brazylii, które zagrażałyby czyjemuś życiu albo majątkowi, jakiejś grupie ludzi w tym kraju….”.
Spłaszczoną ręką Ailton maluje czoło, nos, podbródek. Słychać trzask migawek licznych aparatów fotograficznych. „Lud, który żył zawsze z dala od wszelkich bogactw, lud, który zamieszkuje domy pokryte słomą i śpi na matach na gołej ziemi, w żaden sposób nie powinien być kojarzony jako nieprzyjaciel interesów narodu czy przeszkoda w ogólnym rozwoju”.
Młody Krenak kończy się malować i delikatnie kładzie pusty pojemnik na mównicy. Jego twarz ma teraz ten sam kolor, co błyszcząca czupryna, tworząc żywy kontrast z jasnością oczu i bielą zębów. „Lud indiański podlał krwią każdy hektar z ośmiu milionów kilometrów kwadratowych w Brazylii i wy jesteście tego świadkami” — kończy swą wzniosłą wypowiedź. Zanim jednak podziękuje członkom zgromadzenia konstytucyjnego, którzy obserwują go w milczeniu, Ailton Krenak robi długą pauzę. Za wyjątkiem ruchliwych oczu szukających czegoś w niepewnej przyszłości trwa w absolutnym bezruchu, jakby w szamańskim transie.
Przemówienie to objawiło jednego z najważniejszych aktywistów brazylijskiego ruchu indiańskiego — wystąpienie Krenaka zostało uznane za decydujące dla włączenia praw rdzennych ludów do konstytucji federalnej z 1988 — ale w tym samym momencie narodził się też artysta: używając ciała jako terytorium działań biopolitycznych, Ailton Krenak poprzez swój performans antycypował kilka ważnych dla sztuki współczesnej kwestii. Ailton jest również pisarzem, który zgodnie z tradycją przodków, snuje wolno swoje opowieści, formułowane w ustnych wypowiedziach — inaczej niż biali, którzy „rysują swoje słowa, bowiem ich myśl jest pełna zapomnienia”, jak sam mówi, cytując swojego przyjaciela Daviego Kopenawę, szamana ludu Janomamów. Ale przede wszystkim Ailton Krenak jest myślicielem.
Wędrując po obszarach, które należą do tradycji myśli Zachodu — antropologii, etnologii, filozofii — i akcentując indiańskie tradycje, które jej się przeciwstawiają — Ailton staje się szamanem kulturowym, lub też manifestuje zdolność przekraczania granic pomiędzy światem rdzennym i nierdzennym, regulując stosunki pomiędzy nimi. Ta cecha jest obecna także w jego mowie, gdzie zaimki „my”, „nasz” i „nas” są przez niego używane w odniesieniu do wspólnoty ludzkiej, w sposób ogólny, lub w odniesieniu do grupy rdzennej ludności, w zależności od kontekstu, w który włącza siebie samego.
Stosując myślenie nieoswojone pozwalające na poruszanie się w różnych kierunkach, Ailton nie da się zaskoczyć żadnym pytaniem, reagując z szyderczą obojętnością na niektóre z nich — wprawdzie myśli jakiś czas nad komentarzem, który nierzadko formułuje dopiero następnego dnia i to w formie przypowieści. Jeśli odniesiemy się do jego pomysłu osoby zbiorowej — „ciała kulturowego”, nie będzie błędem przypisanie mu cech jego przodków, jak czynił to Sérgio Buarque de Holanda w książce Raízes do Brasil [Korzenie Brazylii] z 1936 roku: „niezwykle wszechstronni, nie mieli jednak pojęcia o porządku, wytrwałości i dokładności”.
Erudycyjne, a zarazem tajemnicze idee Ailtona ukrywają się pod pozornie prostymi zdaniami, jak wtedy, gdy został zapytany, czy kultura jest interwencją w naturę. Odpowiedział: „nie, to natura jestwytworem kultury” — oto antropofagia językowa rodem z retoryki [barokowego kaznodziei] Antônia Vieiry w jego jezuickich skargach nad niestałością duszy indiańskiej: „Inne ludy nie wierzą, dopóki nie uwierzą; Brasis [rdzenni Brazylijczycy] nie wierzą nawet po uwierzeniu”.
Dla Ailtona „odroczyć koniec świata to dokładnie to samo, co móc opowiedzieć jeszcze jedną historię”, co czynił radośnie i cierpliwie — zaciągając się ziołem ze swej drewnianej fajki tipi— przez dwa dni podczas naszego spotkania w Belo Horizonte, którego świadectwem jest ten tekst. Jako że sam Ailton Krenak należy najprawdopodobniej do kategorii „ludzi podatnych na każdy kształt, ale niemożliwe jest zatrzymanie ich w jednym kształcie” — aby zacytować Eduarda Viveirosa de Castro — pytanie, które uznajemy za niewinne, może przynieść niespodziewany efekt, przekształcając domniemaną słodycz dyskursu naszego rozmówcy w przestrogę: „Dlaczego się śmiejecie? Nasze światy prowadzą wojnę, od samego początku!”. Widząc przerażone spojrzenie dziennikarzy, Ailton Krenak wybucha śmiechem i posyła nam rozbawione spojrzenie.
Maurício Meirelles
NATURA JEST STWORZENIEM KULTURY
O naturze można pomyśleć tylko wtedy, gdy jest się poza nią. Czy dziecko, które jest w łonie matki, może myśleć o matce? Czy nasiono myśli o owocu? O tym, co jest we wnętrzu, myśli się, będąc na zewnątrz.
W pewnym określonym momencie historii „cywilizowane miejsce” ludzi poczęło ideę natury w celu nazwania tego, co nie posiadało imienia. Naturajest więc wynalazkiem kultury, czymś, co kultura stworzyła, a nie czymś, co pojawia się przed nią. Miało to ogromne znaczenie! „Odłączam się od natury, dzięki temu mogę nią rządzić”. Takie myślenie narodziło się zapewne wraz z samą koncepcją nauki. Nauka jako forma kontroli natury, która może być traktowana jak organizm poddający się twojej kontroli. I to właśnie jest skandaliczne. Bo kiedy człowiek myśli w ten sposób, już siebie potępił, prawda? Opuszcza wspólny organizm, nie jest dłużej odżywiany przez ten fantastyczny kosmiczny łańcuch życia i zaczyna obserwować życie z zewnątrz. A kiedy człowiek obserwuje życie z zewnątrz, skazany zostaje na swego rodzaju erozję.
To ciekawe, że wyraźny zrąb konstrukcji nowoczesnego myślenia oparty jest na idei konfliktu natury i kultury — duża część myślicieli wieku XX zmagała się z tym problemem. Powstały na ten temat liczne pomnikowe publikacje, wszystkie bazujące na zamieszaniu, jakie wytwarza myślenie logiczne, racjonalne, typowe dla Zachodu. Dezorientacja naukowa i technologiczna, którą przeżywa teraz Zachód, jest wynikiem wspomnianego podziału na naturę i kulturę.
Najpierw człowiek tworzy naturę i oddziela się od niej; następnie ludzie idealizują naturę. Przykładem może być tu koncepcja Mata Atlântica (lasu atlantyckiego) jako części wyidealizowanej natury. W rzeczywistości jest on ogrodem stworzonym i pielęgnowanym przez Indian.
BIALI KOCHAJĄ PODZIAŁY
Uważam, że antropologiczna koncepcja perspektywizmu Eduardo Viveirosa de Castro, odnosząca się do amazońskich Indian[1]— mówiąca o niezwykłej mocy innego widzenia z perspektywy różnych bytów, nie tylko ludzkich — może być również zastosowana w innych kontekstach. Jest to koncepcja o ogromnej sile, zdolna pomóc nam zrozumieć czasy, w których żyjemy. Jeśli ludzie nie byliby w trakcie rozwodu między życiem a planetą, być może koncepcja ta byłaby jedynie produktem wiedzy niezwiązanej bezpośrednio z naszym życiem, z utrzymaniem życia na Ziemi. Jednakże jesteśmy w stanie rozłamu, kiedy ludzie uciekają od ziemi niczym jaszczurka z gorącego dachu, rozłączeni z nią, pozbawieni wszelkiej empatii…
To czysty absurd. To tak jakby szklana zasłona przedzielała z jednej strony, doświadczenie radości życia, a z drugiej, miejsce naszego początku. Rozłam ten pogłębia dodatkowo idea, że ludzie wyróżniają się wśród wszystkich bytów na Ziemi. Istnieje pewien rodzaj osób o specyficznej mentalności, którzy brzydzą się myśleniem, że mogliby być głęboko zaangażowani w codzienne życie planety, bez odrywania się od niej. Uważają, że ten pomysł czyni ich słabymi, bo oznacza zakwestionowanie wyimaginowanej ludzkiej mocy wyróżniania się od innych bytów natury — stawania się nami samymi! — porzucenie tego, co uwielbiają robić biali: separowania się.
EKOLOGIA TO ŻYCIE ZGODNIE Z WOLĄ NATURY
Spotkałem niedawno grupę osób dziedziczących po bardzo starych i bogatych rodach. Oznajmili mi: „Chcemy stworzyć fundusz, aby wycofać z obiegu odziedziczone pieniądze, bo finansują one zniszczenie planety. Myśleliśmy o wykupieniu ziem w Amazonii i oddaniu jej rdzennym mieszkańcom”. Odrzekłem na to: „Nie, nie róbcie tego! Sprawicie, że będą się oni przenosić do miejsc, które do nich nie należą. Które nie są nimi, które nie mają odpowiedniego środowiska naturalnego ani właściwej dla nich kultury. Czy naprawdę chcecie takiego wykorzenienia? Nie możesz kupić im ziemi, ziemia nie jest towarem”.
Na tym spotkaniu opowiedziałem o liście wodza Seattle[2].Około 1850 roku zachodnia granica Stanów Zjednoczonych pochłaniała już wszystko. Rak amerykański dawał przerzuty, opuścił Wschodnie Wybrzeże i dotarł do Pacyfiku, gdzie mieszkał lud Seattle. Chciałem przekonać się, jak funkcjonowała w tym rejonie gospodarka rdzennych mieszkańców, zanim dotarli tam Amerykanie. W tamtych czasach Indianie żyli z połowów łososia. Plażę dzieliły skały. Fale wyrzucały ryby na skalisty brzeg, a oni je zbierali. Podobny obraz Caetano Veloso oddał w jednej z piosenek: „Dzikus podnosi rękę, otwiera dłoń i sięga po orzeszek nerkowca”. Był taki czas w roku, kiedy lud Seattle zajmował się łowieniem ryb i miał cierpliwość, aby przyglądać się światu. To jest ekologia: być wewnątrz ziemi, we wnętrzu natury. Ekologia nie polega na tym, że dostosowujesz naturę do swoich potrzeb. To ty działasz zgodnie z wolą natury.
CZY TO JEST CIAŁO?
Kiedy tutejsi rdzenni mieszkańcy po raz pierwszy zobaczyli Portugalczyków, mieli wątpliwości, czy aby na pewno posiadają oni ciało. Czy rzeczywiście biali mogą mieć ciało, które oddycha, które się poci? Ciało! Schwytali więc kilku Europejczyków i utopili. Czekali, aby zobaczyć, czy kiedy już wypłyną na powierzchnię, będą cuchnąć. Czekali i czekali. Zaczęli podejrzewać, że krai, biali mogą jednak mieć ciało. „To może być ciało”, pomyśleli. Po ułożeniu topielców do wyschnięcia, popatrzyli i powiedzieli: „To wygląda jak ciało”. Zaczęli badać sprawę, a także rodzaj ducha, jaki zamieszkuje ciała przybyszów. Zastanawiali się, czy ciało jest tym samym co osoba, bo osoba nie może być przecież w innym ciele. A może osoba ludzka może być tym, co Krenakowie [rdzenna ludność Brazylii] nazywają nandjon— duchem, który ma charakter zjawy lub fantazmatu osoby. Indianie badali te kwestie i odkryli, że krai nie są nandjon, ale posiadają ducha innej jakości: są istotami władającymi złotem, żelazem, bronią, całym tym błyszczącym zgiełkiem, który towarzyszy narzędziom używanym przez białych do wszczynania wojen na świecie.
Zanim opanowaliśmy obróbkę metalu w celu wykonania narzędzi, byliśmy bliżej naszych przodków, szczególnych istot ludzkich, które wprawiały świat w ruch rękami i ciałem. Kiedy zaczęliśmy wysyłać sondy okołoziemskie, naprodukowaliśmy duchów, a te wytwarzają narzędzia zostawiające swój ślad na Ziemi. Tak stworzyliśmy epokę antropocenu[3].
WOJNA W CELU EKSTERMINACJI LUDU BOTOCUDO
W 1808 roku, kiedy król Portugalii Jan VI przybył do Brazylii wraz ze swym dworem, las Rio Doce był czymś w rodzaju muru na pustkowiu. Aby skarb królestwa mógł kontrolować przepływ złota i diamentów między strefą kopalń a portem w Parati, należało poprowadzić transport poprzez góry Espinhaço. Korona starała się wzbudzić strach w garimpeiros— poszukiwaczach złota i drogich kamieni przybywających skąd się dało do kopalń — można nazwać ich pierwszymi, którzy przyczynili się do śmiertelnej konstrukcji tam Mariana i Brumadinho, które niedawno się zawaliły — mówiąc im, że gdyby zeszli z gór Espinhaço i ruszyli trasą przez Rio Santo Antônio, Piracicaba, docierając do Rio Doce, zostaliby pożarci przez Botocudo[4]. Lud ten zyskał tym samym sławę ludożerców. A przecież było to plemię myśliwych-zbieraczy, którzy mieszkali w lesie, kąpali się w morzu i żywili orzechami nerkowca, żyjąc zgodnie z cyklami natury, w głębokiej ekologicznej zgodzie ze środowiskiem. Pomysł, że mieliśmy jakoby zabijać i zjadać poszukiwaczy drogich kamieni, górników, był strategią korony portugalskiej, aby przemyt złota i drogich kamieni nie odbywał się przez wybrzeże stanu Espírito Santo, przez ujście rzeki — Portugalczycy nie mogli przecież obłożyć podatkami terytorium całego lasu Rio Doce. Wyobrażenie Botocudo jako bestii ukrytej w lesie miało więc cel strategiczny, aby zapewnić izolację terenom zamieszkanym przez rdzenną ludność.
Donatariusze ziem, które w tamtych czasach wyczerpały już większą część swoich rezerw złota i diamentów z pierwotnych nadań korony portugalskiej, wyjeżdżają potem do Rio de Janeiro i proszą o posłuchanie króla Jana VI. Należało więc umożliwić wejście do lasu Rio Doce — konkwistadorzy portugalscy wiedzieli już, że znajdą tam złoto i drogie kamienie. Osadnicy są uparci i obiecując, że napełnią królewską skrzynię — a była ona pusta — bogactwami z Rio Doce, zyskują w końcu poparcie portugalskiego króla. Teraz mogą już wkroczyć swobodnie do lasu. Przerażeni jednak zagrożeniem ze strony Botocudo zdobywają pozwolenie na wojnę: uzbrojeni w żelazny list wydany przez króla ogłaszają wojnę i prowadzą eksterminację ludu Botocudo w Rio Doce[5].
Od tamtej pory rozpoczęła się wielka inwestycja w celu wzniesienia koszar nad dopływami Rio Doce, w dół od Itabiry; wszyscy autochtoni zostali tam osiedleni. Każdy z nich musiał mieć przynajmniej jednego strażnika. Przywożono żołnierzy z Bahia, Rio de Janeiro, São Paulo, Goiás, a także rekrutowano Indian do oddziałów zbrojnych. Chwytano również krewnych z pobliskich plemion, aby uczynić z nich mięso armatnie[6].
Dlaczego Jan VI przyjął za dobrą monetę prowokację osadników i wypowiedział wojnę ludowi, którego sam nie znał? Pytanie to wydaje się sensowne, jako że upadła europejska Korona, dopiero co usadowiona w tutejszych tropikach, uprawomocniła eksterminacyjne działania wojenne względem autochtonów. Jako że osadnicy obiecali królowi złoto i drogie kamienie, ten gest — żelazny list królewski, który wypowiada wojnę Botocudo — ustanowił korupcyjny porządek: Korona została zdemoralizowana przez osadników. Zaś pogrążeni w swej demoralizacji Portugalczycy wypowiedzieli wojnę eksterminacyjną ludowi autochtonicznemu, tworząc kłamliwy dyskurs o tym, że to oni jakoby tworzą naród… A ludzie w to uwierzyli.
PLAN INDIAŃSKI
W latach, które poprzedziły zgromadzenie konstytucyjne[7], kiedy nie zostały jeszcze utworzone narzędzia gwarancji praw ludów rdzennych, mieliśmy potrzebę pokazania rządowi oraz instytucjom pełnym wciąż resztek zgniłej dyktatury, że mylili się całkowicie co do naszej obecności, bowiem nie byliśmy dziczą, ale awangardą. „Jesteście całkowicie w błędzie, wasz program zrównoważonego rozwoju to kłamstwo” — powiedzieliśmy rządzącym. Jeśli byśmy tego nie zrobili, zgromadzenie konstytucyjne ogłosiłoby, że Indianie wyginęli i koniec. Dyskryminacja była jeszcze gorsza niż dziś — w tamtych czasach chciano nas uznać za martwych, a i teraz wciąż chcą nas wytrzebić! Powtarzano na przykład kiepski dowcip o tym, że jeśli podczas wycieczki do lasu padałby deszcz, zawsze macie jeszcze „plan indiański”; jeśli w czasie podróży twój samochód miałby awarię pośrodku drogi, na podorędziu był zawsze „plan indiański” itp. A zatem język może być nośnikiem uprzedzeń, tajną trucizną, czyż nie?
Dzisiaj jakiś idiota o wielkiej sile przekonywania dochodzi do władzy i co robi? Manipulując badaniami antropologicznymi i archeologicznymi, ośmiesza nas, mówiąc o „skamieniałej kupie Indianina[8]”, uniemożliwiającej postęp w kraju. Jak ludzie mogą współżyć ze sobą w tym świecie, w którym jednostki całkowicie niezrównoważone zajmują stanowiska w aparacie państwa i wdrażają system niszczący życie?
Jednakże gdybyśmy spojrzeli na ten problem przez pryzmat innej poetyki, zrozumielibyśmy, że Indianie zwyciężyli. Nawet jeśli uznamy, że ten podobny do organizmu państwowego konstrukt etniczny od czasów kolonii nigdy nie zdołał się uspokoić i cały czas warczy i gryzie, i tak widzimy jedynie ducha. Państwo brazylijskie do dziś nie zdołało rozwiązać sprawy indiańskiej, a my wychodzimy jako zwycięzcy z wielkiej moralnej potyczki. Trup Brazylii jeszcze się nie poddał — wymachuje nogami, pluje, kopie — z ale to my już dawno temu zwyciężyliśmy. I nie warto tego negować, bowiem kiedy przywódca narodu opowiada dowcip w złym guście o skamieniałych odchodach Indianina, pokazuje nam, że jest niedojrzały, że nadal pozostaje w fazie analnej. Sam wciąż pochłania własne gówno.
JESTEŚMY PODLI!
Przebywałem w Roraima, na granicy z Wenezuelą, z krewnymi z plemienia Janomamów (Yanomami) i Macuxi, ziomkami z Raposa Serra do Sol[9]. W drodze powrotnej usiadłem na moim miejscu przy oknie w samolocie, a obok mnie przycupnął człowiek z teczuszką w ręce, pełną dokumentów. Prawie natychmiast jego obecność wywołała wyraźny niepokój w otoczeniu: tak działały pustka, rozpacz i cierpienie wenezuelskiego uciekiniera. Czułem, jak się denerwuje, próbując poprosić o coś stewardessę — wodę lub cokolwiek — ale nie wie, jak to zrobić. W pewnym momencie mój towarzysz podróży, który od wielu dni nie brał kąpieli, odwrócił się do mnie i powiedział po hiszpańsku: „Jestem Wenezuelczykiem, nazywam się Jesús Herrero. Jestem głodny”. Uspokoiłem go, że wkrótce podadzą lunch. Popatrzył nerwowo na korytarz.
Jesús był topografem i technikiem specjalistą hydrologii, ale w Wenezueli przez ostatnie osiem lat nie udało mu się dostać pracy. Studiował w Moskwie, w ramach umowy międzynarodowej między Uniwersytetem Narodowym a rosyjskim instytutem technologicznym. Kiedy zobaczył nadjeżdżający wózek z płatnymi przekąskami, bardzo się zdenerwował: „Nie mam forsy. Od siedmiu dni przebywam w Pacaraima” — to w tym mieście, po brazylijskiej stronie granicy uchodźcy przechodzą kontrolę i oczekują na wjazd do Brazylii. Przez siedem dni spał tam w schronisku pełnym ludzi, aż otrzymał pozwolenie i mógł wsiąść do samolotu do Santa Catarina. Ktoś przysłał mu bilet, a on spłaci go swoją pracą.
Siedzący obok mnie Jesús popadł w odrętwienie. „Nie mogę pozwolić, aby ten facet tak się pogrążał” — pomyślałem i zacząłem z nim rozmowę; poruszałem ciekawe tematy, głównie po to, aby poczuł, że jest akceptowany, bo dużo wiedziałem o cierpieniach uciekinierów, których w Brazylii fatalnie traktowano. Zorganizowano ogólnokrajową zbiórkę na ich rzecz, a kiedy dary dotarły do Pacaraimy, zostały umieszczone w hangarze. Ludzie z tej strony granicy spalili hangar. Podpalamy magazyny z darami dla cierpiących przybyszów, ale w ostateczności podpalamy samychludzi[10]. Nie jesteśmy „serdeczni”, jak uważa Sergio Buarque de Holanda, jesteśmy podli!
NAUKA W BLISKIM SPOTKANIU
Nie sądzę, aby miasta mogły podlegać zrównoważonemu rozwojowi. Miasta narodziły się z inspiracji dawnymi fortecami i miały za zadanie chronić wspólnoty ludzkie od zawieruchy, ataków dzikich zwierząt i wojen. Zostały zbudowane jako struktury oporu, a nie jako otwarte terytoria. W czasach pokoju miasta są bardziej dostępne, ale mówić o „zrównoważonym rozwoju” w miejscu, które skupia miliony osób, to zbyt daleko idące przyzwolenie. Niektóre miasta to prawdziwe pułapki; jeśli skończy się dostawa energii, wszyscy w nich umrą — w szpitalach, zamknięci w windach, na ulicach. Biali chcą żyć schronieni w miastach i są przekonani, że na metropolii świat się kończy. Robią to od bardzo dawna i nie wiem, czy umieliby żyć w inny sposób. Ale można nauczyć się innych form życia.
Moja przyjaciółka Nurit Bensusan przysłała mi list na temat alternatywnych możliwości życia. Jest biolożką i pracuje nad polityką państwową w dziedzinie bioróżnorodności. To Żydówka pochodzącą z odłamu dawnych plemion hebrajskich, z kultury, która była już obecna w Palestynie, w Turcji, w wielu krajach. Wskutek migracji przeniosła się do Europy Wschodniej, a potem przyjechała do Brazylii, aby zajmować się antropologią, problemami leśnictwa, osadnictwem indiańskim. Czuła się, jakby wylądowała na innej planecie. Ta planeta powoli stawała się jej coraz bliższa. Dzisiaj uważa się za byłą istotę ludzką. Ponieważ Nurit jest osobą, która ma odwagę myśleć, wyobraziła sobie sytuację, że pokonuje taki sam dystans, jak ktoś inny: ktoś spoza miasta, z lasu. Jak Indianie. Wędruje ona w kierunku rdzennych mieszkańców Brazylii tak samo, jak oni wędrują w jej kierunku, aż do momentu spotkania. Wtedy zatrzymują się i patrzą na siebie. List jest o tym właśnie, o innej możliwości spotkania.
LUDZIE, KTÓRZY WYRASTAJĄ Z LASU
Las amazoński jest pomnikiem. Pomnikiem wzniesionym w ciągu milionów lat. Zmienna ekologia tego miejsca stworzyła formy, objętości, ukształtowała całe to piękno. Las amazoński, puszcza atlantycka, Serra do Mar, Takrukkrak[11] są żywymi pomnikami, które mają siłę otwierania nam wrót do innych wizji świata. Las tak właśnie działa. I pomimo materialności puszczy amazońskiej — puszczańskiego ciała, które może być upolowane, wyrwane z korzeniami jak drzewo — las jest tajemniczy. W Brazylii znajdują się miasta uznane za dziedzictwo kulturowe UNESCO. A jednak ludzie nadal niszczą las atlantycki i las amazoński. Wszystko to gra pozorów.
Magiczne jest to, że żyjemy w regionie świata, gdzie ludzie nadal mogą kiełkować, niejako wyrastać z lasu. Niektórzy pojmują to jako pewien rodzaj zacofania w stosunku do globalnego świata — „powinniśmy już ucywilizować wszystkich”. Ale to nie zacofanie, lecz magiczna perspektywa! Jakie to cudowne, że możemy się zachwycić, widząc, jak na jednej z naszych granic — na przykład z Boliwią, Peru, Wenezuelą — bije źródło wspólnoty istnień ludzkich, które nigdy nie zostały zarejestrowane, zinwentaryzowane. Ludzie ci mówią w dziwnym języku i zachowują się w sposób poniekąd dziwaczny, krzycząc i podskakując w głębi lasu. Ostatni raz napotkano grupę, z którą nikt wcześniej nie miał kontaktu, jakieś sześć lat temu.
PRADAWNA PAMIĘĆ
Moi przodkowie żyli zawsze w głębokiej zgodzie z naturą. Wiosną, w ich ukochanej porze roku, Botocudo płynęli w górę rzeki Rio Doce aż do wielkich skał Serra Espinhaço, aby przygotować rytuały inicjacyjne dla chłopców — dwunastoletnich podrostków, będących w wieku, kiedy przekłuwa się uszy i wargi, aby umieścić tam kolczyki. Szczyt tych rytuałów przypada na dzień 22 września, kiedy niebo jest jeszcze bardzo wysokie, a pory roku mieszają się od wiosny do jesieni. Serra kwitnie, jest bardzo piękna. Rodziny Botocudo, przybywające z różnych stoków Serra da Piedade, wędrują do Espinhaço, aby przeżyć ten rytuał. Dlatego tak wiele jest napisów naskalnych w całym tym regionie. Czy zwróciliście już uwagę na skały w Conceição do Mato Dentro, jak piękny jest wodospad Tabuleiro? Skały Tabuleiro to ogromna biblioteka! Kiedyś tam się zatrzymałem, aby obejrzeć zachód słońca i aż do zmierzchu próbowałem odczytać różne opowieści naskalne, by odnaleźć pamięć przejścia naszych przodków przez górskie tereny przed tysiącami lat, tak jak udowodniają to badania archeologiczne. Rysowali oni na skałach i w skalnych grotach w tym samym czasie, kiedy inne cywilizacje spisywały swoje dzieje.
Nasza historia jest powiązana z historią świata, ale Brazylia odrzuca tę historię. Przechodzący tam ludzie walą kilofami w skały, wyrywają kamienne tablice, wieszają na ścianach swoich domów skamieniałego ptaka, rybę, malowidło naskalne, tak jakby był to suwenir zakupiony na plaży. Każdy odłamek, każdy kawałek odłupany z tych kamieni jest jak wyrwana stronica w książce ukradzionej z biblioteki. To absurdalna pogarda dla naszej pradawnej pamięci. Pogarda tak wielka, że zostaje odrzucona możliwość pogodzenia naszej idei ludu i narodu z ziemią. Tak jakby istniał rozłam, rozwód między terytorium a ludźmi.
LAS, KTÓRY PŁYWA W PRZESTRZENI, YVY MARÃ E´ ~Y I JAMKA DŻDŻOWNICY
W świetle kosmogonii Janomamów żyjemy w trzeciej erze świata. Pierwsza zakończyła się, bo złamane zostało wewnętrzne tabu związane z indiańską tradycją, i w tym pierwotnym świecie niebo upadło na ziemię i ją rozpłatało. Mimo że niebo wydaje się jasne i lekkie, jest bardzo ciężkie, może upaść i rozłupać ziemię. Dlatego więc nieustanne podtrzymywanie jego filarów jest zadaniem dla szamanów. Są oni architektami inżynierii kosmicznej stanowiącej podwaliny niebios.
Joseca Yanomami, sprowokowany przez Cláudię Andujar[12], która podarowała mu ołówek i kolorowe mazaki, narysował filary nieba, aby pokazać wcielenie tej idei. I myśląc o największych współczesnych artystach, zastanawiasz się, jak to możliwe, że ten Janomami, który nigdy nie miał w ręku długopisu, potrafi tak rysować. Kiedy Cláudia zobaczyła te rysunki, poczuła się całkowicie spełniona, bo odkryła, że teraz wśród Janomamów pojawił się język, który mógł wejść w dialog z tym, co fotografowała. A fotografowała to plemię i rozumiała, że język jej fotografii nie był dla nich czytelny.
Po tym wszystkim Cláudia zaczęła dialogować z myśleniem Janomamów o świecie, co całkowicie zmieniło naturę rzeczy. Drzewo lub lasek, na przykład: Joseca rysuje formę zawieszoną, która przypomina pajęczynę pająka, ze świetlistymi drobinkami i czułkami z niej wychodzącymi, i mówi, że to jest las. „Ale gdzie znajdują się korzenie, gleba?”. Nie ma ich, las zawisł w przestrzeni. Janomamowie są w stanie doskonale wyobrazić sobie las płynący w przestrzeni. Dla nich przyroda puszczańska jest organizmem, nie pochodzi z ziemi, nie jest efektem innego wydarzenia. Stanowi wydarzenie samo w sobie. I jeśli las zakończy swój żywot na ziemi znanej ludziom, indiańska puszcza zaistnieje gdzie indziej. W pewien sposób dla Janomamów wszystko co istnieje na tym świecie, znajduje się zarazem w innym miejscu.
Indianie Guarani myślą podobnie. Dla nich ziemia jest lustrem, światem niedoskonałym. Życie jest podróżą w kierunku miejsca zwanego Yvy marã e´y~, które to określenie jezuici przetłumaczyli jako „ziemia wolna od zła”. Idea „ziemi wolnej do zła”, ziemi obiecanej jest zniekształceniem wierzeń chrześcijańskich, jako że w kosmogonii Guarani nigdy nie istniała kraina, która byłaby komuś przyrzeczona. Yvy marã e´y~ jest miejscem „po” miejscu, które pojawia się zamiast innego miejsca. Miejscem, które jest albo wyobrażeniem ziemi, albo lustrem tego, co po niej nastąpi. Pajés (szamani) Guarani mówią, że świat, w którym żyjemy, jest niedoskonały i dlatego my jako ludzkość również jesteśmy niedoskonali. Życie to rytuał przekraczania naszej niedoskonałej planety, napędzany poetyką miejsca będącego jej lustrzanym odbiciem. I gdybyśmy sobie wyobrazili nhandere— drogę, która wychodząc od tego, co jest niedoskonałe, pragnie zbliżyć się do tego, co nie jest niedoskonałe — wydarzy się kilka rzeczy, które w przebiegu skończonej trajektorii, zakończą tutejsze wyobrażenia kosmogoniczne, tworząc inne.
Jeżeli zapytacie jakiegoś Guarani: „Czy istnieje miejsce, do którego podążasz?”, odpowie na to: „Nie”. — „A to miejsce, gdzie się obecnie znajdujesz?”, odpowie: „Jest niedoskonałe”. „A więc uciekasz od miejsca niedoskonałego i podążasz do tego, które jeszcze nie istnieje?”, na co on odrzeknie „Tak, bo ono zaistnieje dopiero wtedy, gdy obecne miejsce się skończy”. Sądzę, że to jest cudowne! A na pewno jest cudownie się nad tym wszystkim zastanawiać.
W kosmogonii Janomamów xapiri to duchy, które pomagają szamanowi. Takim duchem mogą być: koliber, mrówka, jaguar, małpa, kwiat, roślina, liana — wszystko to istoty współdziałające z szamanem. Stworzenia te dokonują wymiany, zawierają przymierza, stwarzają i przemierzają świat; i kiedy znajdują się w ruchu, poruszają wszystkim, co się wokół nich znajduje. Pewnego razu szaman opowiedział mi następującą historię: Omama, demiurg Janomamów, ma siostrzeńca, który jest zięciem Słońca. Pomyślałem wtedy sobie: „Wobec tego Janomamowie mają kogoś spokrewnionego ze Słońcem, kto jest ożeniony z kimś z rodziny Słońca? Muszę chwilę spokojnie pomyśleć, aby zrozumieć, że to Słońce, o którym on mówi, to ta sama gwiazda w górze, jeśli rzeczywiście chodzi o Słońce”. Zbadałem to zagadnienie i szaman potwierdził, że rzeczywiście chodziło o Słońce. Historia ta jest moim zdaniem urzekająca, bowiem dla Janomamów istnieją stworzenia, które mogą prowadzić dialog z innymi bytami, inną egzystencją czy kosmogonią.
Szaman wyszedł z tej galaktyki i przeniósł się na inną planetę, zupełnie odmienną od naszej. Chciał tu wrócić, ale mu się nie udawało: wszedł jakby w dołek czy jamkę dżdżownicy. Wysłał nam wiadomość, prosząc o pomoc innych szamanów i zaprzyjaźnionych z nimi czarowników, wołając, że się zgubił i nie może odnaleźć powrotnych drogowskazów na naszą planetę.
Czarownicy musieli włożyć wiele pracy, aby sprowadzić naszego szamana na ziemię. Udało im się to, ale szaman był już inwalidą. Spędził resztę życia na placu ofiarnym, usadowiony w canoe. Musieli go wynosić na słońce lub zabierać do chaty. Ludzie rozmawiali dookoła, a szaman sam wśród nich, samotny i niemy, kreślił gałązką dziwne rysunki na ziemi. Wejście w taki trans jest niebezpieczne, prawda?
przeł. z portugalskiego Anna Kalewska
wywiad publikowany pierwotnie: „Olympio: Literatura e Arte”, grudzień 2019, poprzedzony wstępem Mauricio Meirellesa; wersja angielska: „e-flux”, czerwiec 2020, nr 110; https://www.e-flux.com/journal/110/335038/our-worlds-are-at-war/
[1] „[…] chodzi o koncepcję, wspólną wielu ludom na kontynencie, wedle której świat jest zamieszkały przez różne gatunki istot lub osób, ludzkich i nieludzkich, które go pojmują wedle różnych punktów widzenia”; zob. Eduardo Viveiros de Castro, Perspectivism and Multinaturalism in Indigenous America, w: idem, The Inconstancy of the Indian Soul: The Encounter of Catholics and Canibals in 16th-Century Brazil, Prickly Paradigm Press, 2011.
[2] Chodzi o odpowiedź Ts’ial-la-kum — znanego jako wódz Seattle — na propozycję złożoną w 1854 roku przez prezydenta Stanów Zjednoczonych, Francisa Pierce’a, nabycia ziem ludów Suquamish i Duwamish w regionie obecnego stanu Waszyngton, na dalekim północnym zachodzie Stanów Zjednoczonych. Pierwsza wersja słynnego dokumentu — transkrypcja deklaracji Ts’ial-la-kuma, zredagowana przez dra Henry’ego Smitha, jego przyjaciela — została opublikowana w czasopiśmie „Seattle Sunday Star” w 1887 roku.
[3] Termin używany przez naukowców w celu opisania ostatniego okresu w historii Ziemi, gdy poczynania ludzi w naturze mają natężenie siły geologicznej zdolnej radykalnie zmienić warunki życia na planecie.
[4] Botocudo to rodzajowe określenie nadane przez portugalskich kolonistów różnym grupom rdzennej ludności, należącym do szczepu macro-jê (grupy nie tupi), o rozmaitym stopniu pokrewieństwa językowego i pochodzeniu z różnych regionów geograficznych, którego przedstawiciele w przeważającej większości używali kolczyków wargowych i usznych. Ailton Krenak odnosi się tutaj do Indian, którzy zamieszkiwali dolinę Rio Doce, w obecnych stanach Minas Gerais i Espírito Santo, przodków Krenaka [przyp. red.].
[5] „[…] macie uważać za rozpoczętą wojnę ofensywną przeciwko Indianom-ludożercom, która będzie prowadzona w kolejnych latach w porze suchej, i która nie będzie miała końca, chyba że będziecie mieli szczęście przejąć na własność indiańskie siedziby i przekonać ich o wyższości królewskiej broni [palnej] białych w taki sposób, że tubylcy przejęci z jej powodu słusznym strachem poproszą o pokój i podporządkowując się słodkiemu jarzmu Praw i z obietnicą życia w społeczeństwie, okażą się pożytecznymi wasalami, tak jak stały się już nimi rozmaite szczepy autochtonów zamieszkałe w tutejszych rozległych stanach Brazylii, ciesząc się szczęściem i pożytkiem płynącym ze stanu udomowienia […]. Niech zostaną więc uznani za jeńców wojennych wszyscy współplemieńcy Botocudo, którzy zostaliby schwytani z bronią w ręku w jakiejkolwiek potyczce; i niech zostaną przekazani na służbę właściwemu dowódcy na dziesięć lat, i na każdy możliwy czas, gdy trwać będzie ich dzikość, przy czym będzie można ich zatrudnić w tym czasie do osobistej służby Panu i zatrzymać ich z zachowaniem stosownego bezpieczeństwa, nawet w kajdanach, o ile nie udowodnią chęci do ucieczki właściwej dla dzikiego ani praktykować antropofagii. […] i będę poinformowany przez Sekretariat Ministerstwa Wojny i Spraw Zagranicznych o wszystkim, co się wydarzy i miałoby znaczenie dla realizacji tego celu, aby urzeczywistnić poskromienie i ucywilizowanie plemienia Botocudo, jeśli byłoby możliwe, i ucywilizowanie innych ras Indian, o co bardzo Was proszę”; fragment edyktu królewskiego z 13 maja 1808, który „nakazuje wypowiedzenie wojny Indianom Botocudo”.
[6]Półtora wieku później państwo brazylijskie na nowo posługuje się ludami autochtonicznymi, aby stworzyć represyjną machinę wojskową. Utworzona na mocy edyktu 231/69 z 25 września 1969, w czasie cywilnej dyktatury wojskowych w Brazylii, Wiejska Straż Indiańska (GRIN) została sformowana z młodzieży zrekrutowanej z różnych plemion, chwytanej bezpośrednio w swoich wioskach, „z misją wykonania jawnego nadzoru terenów zarezerwowanych dla leśnych myśliwych”.
[7] Narodowe Zgromadzenie Konstytucyjne utworzone z deputowanych i senatorów Federacyjnej Republiki Brazylii w 1988 roku z siedzibą w Kongresie Narodowym powołanym rok wcześniej miało na celu opracowanie nowej demokratycznej konstytucji Brazylii po zakończeniu cywilnej dyktatury wojskowych w latach 1964–1985.
[8]Jair Bolsonaro, prezydent Federacyjnej Republiki Brazylii, powołując się na ekspertyzy ekologiczne z Funai, potrzebne do wydania zgody na budowę stosownej infrastruktury. Deklaracja została ogłoszona 12 sierpnia 2019 w czasie inauguracji podwojonego odcinka trasy BR-116 w Pelotas, Rio Grande do Sul.
[9] Ziemie Indian położone na północnym wschodzie stanu Roraima, w regionie granic z Wenezuelą i Gujaną, przekazane w wieczyste posiadanie plemionom Inaricó, Macuxi, Patamona, Taurepangue i Uapixana.
[10] O świcie 20 kwietnia 1997 pięciu młodych ludzi pochodzących z klasy wyższej z Brasílii podpaliło indiańskiego przywódcę Galdino Jesusa dos Santosa z grupy etnicznej Pataxó-hã-há-hãe. Galdino przyjechał do miasta poprzedniego dnia, aby omówić kwestie związane z wyznaczeniem granic ziem autochtonów na południe od stanu Bahia, gdzie mieszkają Pataxó. Z powodu zbyt późnej godziny zabroniono mu wejścia do pensjonatu, gdzie się zatrzymał, więc indiański przywódca nocował na przystanku autobusowym przy South W3 Avenue.
[11] „Wysoki kamień” w języku Borún — góra na prawym brzegu Rio Doce, w obecnej gminie Conselheiro Pena, w Minas Gerais, regionie zajętym pierwotnie przez lud Krenak.
[12] Joseca Yanomami to współczesny artysta z plemienia Janomamów, Cláudia Andujar jest znaną fotografką [przyp. red.].