Nr 3
Dobre czasy, złe czasy
Z Anną Jermolaewą rozmawia Christiane Erharter
28.02.2015
Trzecie wydanie online’owego magazynu Zachęty poświęcamy wszelkim formom podróży. Zapraszamy do lektury wywiadu z Anną Jermolaewą, przypominającego wystawę Dobre czasy, złe czasy z 2015 roku.
Dobre czasy, złe czasy, Zakupy z rodziną i sztuka feministyczna
Na warszawskiej wystawie prezentowana jest praca bardzo osobista. Zakupy z rodziną ukazują cię w otoczeniu rodziny, gdy kupujesz perukę. Czy uważasz, że praca ta również mieści się w tradycji twórczości sztuki feministycznej, w ramach której od lat siedemdziesiątych artystki takie jak np. Hannah Wilke, Jo Spence, ale również Polka Katarzyna Kozyra odwołują się do tematu choroby?
Z pewnością. Jednak w trakcie zakupów nie myślałam o tym, że wykorzystam ten materiał. To był dla mnie bardzo trudny moment, zaraz po operacji i przed chemioterapią. Bardzo się bałam chemii i utraty włosów. Moja rodzina oczywiście bała się o mnie. Ale lubię tę pracę, ponieważ jest tak pozytywna, dużo się śmiejemy i żartujemy. Sprzedawczyni okazała się niesamowita. Zachowywała się tak, jakby długo przygotowywała się do tego występu. W pewnym sensie tak było, ponieważ w swoim zawodzie stale ma do czynienia z rozpaczającymi rodzinami. Praca stanowi ważną część wystawy, bo mówi o dobrych i złych okresach w życiu, o wzlotach i upadkach. Jestem przekonana, że ciężkie sytuacje życiowe przede wszystkim czegoś nas uczą.
Czy skupienie się na codziennych sytuacjach, którym nadajesz znaczenie, czyniąc je tematem swojej sztuki, jest również elementem feministycznej metody?
Można powiedzieć, że sytuacje z życia codziennego często znajdują odzwierciedlenie w moich pracach. Wiem z doświadczenia, co to znaczy być imigrantem czy uchodźcą. Problem emigracji niewątpliwie odgrywa ważną rolę w mojej sztuce i życiu. Uciekłam do Wiednia, cała moja rodzina wyemigrowała do Stanów Zjednoczonych. W Petersburgu nie mam już żadnych krewnych. Nie znoszę pytania: „Czy jedziesz do domu na Boże Narodzenie?”. Bo gdzie jest ten dom?
Czy zainteresowanie zmarginalizowanymi grupami społecznymi, takimi jak uchodźcy, imigranci, opozycjoniści, sprzątaczki, opiekunki, również zwierzęta, wynika z twojej własnej historii?
Tuż po pobycie w obozie dla uchodźców w Traiskirchen, w 1990 roku udałam się jako świeżo upieczony uchodźca do urzędu pracy w Wiedniu, by dowiedzieć się o możliwość zatrudnienia. W rezultacie przez niedługi czas pracowałam jako sprzątaczka. W 2011 roku sprawdziłam, czy ta firma jeszcze istnieje, i udało mi się przekonać jej szefa, by pozwolił mi popracować razem z jego ludźmi. Tak właśnie powstała praca o sprzątaczkach. Aleksandra Wysokińska zwróciła mi uwagę już w Krakowie, podczas kręcenia filmu, na coś, co potwierdziło się w trakcie moich badań: Polki i Serbki przyjeżdżają sprzątać w Austrii, w Polsce sprzątają Rosjanki i Ukrainki, w Serbii z kolei Rumunki i Albanki, a w Rosji kobiety z dawnych republik Azji Centralnej. Wyłania się jakaś absurdalna spirala — prace związane ze sprzątaniem wykonywane są w większości przez przedstawicielki imigracji zarobkowej pochodzące z państw o niższym poziomie płac. Inspektor podatkowy zapytał mnie kiedyś: „Po co nam w Wiedniu rosyjskie artystki, czy nie mamy dość własnych?”. Koleżanka poradziła mi wtedy: „Powiedz mu, że ty wykonujesz prace, których twoi austriaccy koledzy nie chcą się podjąć”.
Aleksandra Wysokińska / 20 Jahre danach, ucieczka i polska gościnność
Wspomniałaś już o Aleksandrze Wysokińskiej. Wideo Aleksandra Wysokińska / 20 Jahre danach będące portretem Polki, która pomogła ci w ucieczce, stanowi kolejną z ważnych prac na wystawie. Opowiedz, jak powstało. Dlaczego musiałaś tak krótko przed przemianami uciec z Rosji? Byłaś przecież bardzo młoda.
Ta praca jest hołdem złożonym kobiecie z Krakowa, która w maju 1989 roku pomogła mi w ucieczce do Austrii. Byłam wtedy zaangażowana politycznie w Rosji i interesowało się mną KGB. Potem zaczęły się przesłuchania i przeszukiwanie mieszkania. Udało nam się wyjechać do Polski, do Krakowa, i tam spotkaliśmy Aleksandrę. Od chwili, gdy zapukaliśmy do jej drzwi, zaopiekowała się nami i zajęła naszą dalszą podróżą do Wiednia i jej sfinansowaniem. W 2009 roku udało mi się ją odnaleźć i namówiłam ją, aby zgodziła się sfilmować nasze spotkanie. Na moje najważniejsze pytanie, dlaczego nam wtedy pomogła, skromnie odparła: „Ze względu na naszą polską gościnność”.
To spotkanie i nagranie w Krakowie okazały się bardzo poruszające. W dodatku zdałam sobie sprawę, o ilu szczegółach z tamtego czasu kompletnie zapomniałam albo je wyparłam. Aleksandra przypomniała mi np. następującą historię. Kiedy powiedzieliśmy jej, że chcemy uciekać dalej na Zachód, a myśleliśmy wtedy o Berlinie Zachodnim, skąd chcieliśmy jechać potem do Stanów, odparła: „Dobrze, ale najpierw musicie wyleczyć zęby, ponieważ tam na pewno nie będziecie mieli ubezpieczenia”. Następnego dnia zabrała nas do dentysty, opowiedziała mu całą historię, a on natychmiast doprowadził nasze zęby do porządku. Jakiś miesiąc później, a byliśmy już wtedy w Traiskirchen, wysłaliśmy pocztówkę do Aleksandry i dołączyliśmy pozdrowienia dla dentysty. Napisaliśmy mu: „Nasze nowe zęby gryzą już kapitalistyczne jedzenie!”
Mówisz o Aleksandrze Wysokińskiej jako osobie, która pomogła ci w ucieczce i ma to bardzo pozytywny wydźwięk. W dzisiejszej debacie społecznej i politycznej oraz w mediach nie wspomina się o tych służących pomocą w ucieczce, ale o przemytnikach ludzi, którzy wykorzystują innych, by się wzbogacić. Temat migracji i uchodźstwa w ogóle ma negatywne konotacje. Ludzie, którzy muszą uciekać z własnych domów i szukają u nas schronienia, są podejrzewani o to, że chcą nam coś zabrać. Jak odbierasz ten negatywny zwrot w recepcji społecznej i mediach?
Właśnie tym filmem chcę podziękować Aleksandrze, wystawić jej coś w rodzaju pomnika. Media nie czynią rozróżnienia pomiędzy tymi, którzy pomagają w ucieczce, a przemytnikami: zawsze są to działania nacechowane negatywnie, a mają przecież różne znaczenie. Bardzo się cieszę, że mogę po raz pierwszy pokazać tę pracę w Polsce, chociażby z powodu „rocznicy” — od mojej ucieczki minęło właśnie 25 lat.
O (obecnej politycznej) sytuacji w Rosji
W ostatnich latach tworzysz coraz więcej prac krytycznych wobec Rosji: Bez tytułu (Gułag), Metody oporu społecznego na przykładach rosyjskich, Tęcza nad Rosją. Jaki jest ich kontekst? I skąd dowiedziałaś się o „protestach zabawek”?
Z powodu manipulacji wyborczych w grudniu 2011 roku w Rosji wzrosła polityczna świadomość obywateli, co wyzwoliło wielką falę protestów. Bardzo solidaryzowałam się z protestami, a w tamtym czasie często jeździłam do Rosji. Osobiście uczestniczyłam w demonstracjach i filmowałam je, dostałam też materiały wideo od zaprzyjaźnionych dziennikarzy i kolegów. W moim filmie Metody oporu społecznego na przykładach rosyjskich starałam się mniej więcej chronologicznie uporządkować te zdarzenia w ramach prezentacji szerszego spektrum metod społecznego oporu. Bywają one bardzo różne, począwszy od bardziej tradycyjnych narzędzi takich jak strajki głodowe, wpisy na blogach czy ulotki rozdawane protestującym, aż po happeningi mające na celu ośmieszenie reżimu. Główną rolę w tej pracy odgrywają zabawki — „buntownicy” z pierwszych niedozwolonych wieców zabawek w syberyjskim mieście Barnauł — i ich transparenty. Kiedy opozycja nie otrzymała zgody na protest przeciwko fałszerstwom wyborczym, w zastępstwie ustawiono te małe figurki w śniegu na placu w centrum miasta — razem z transparentami, które miały być niesione podczas demonstracji. Policjanci wtargnęli na plac, spisali hasła, ale nie odważyli się zaaresztować zabawek ani ich usunąć. Akcja odbiła się szerokim echem, a jej zdjęcia obiegły cały świat. Organizatorzy ponownie wystąpili z wnioskiem o pozwolenie na demonstrację zabawek. Wniosek został odrzucony przez policję z uzasadnieniem, że chińskie zabawki nie są „obywatelami rosyjskimi”, dlatego nie mogą otrzymać pozwolenia na zgromadzenie. Zaproponowałam więc kolegom z Barnaułu, że zabiorę do walizki zabawki-demonstrantów, by kontynuować swój protest. W 2012 roku udostępniłam miejsce na demonstrację zabawek na mojej wystawie w Kunsthalle w Krems. Następnie w 2014 roku pojechały do Kwangju, a teraz do Polski.
W tym samym czasie powstał Gułag. Dlaczego chciałaś prześledzić historie rodzinne?
Zdecydowałam się odbyć podróż w okolice Permu, dokąd w 1930 roku, w czasach stalinowskich, została deportowana część mojej rodziny. Wynajęłam ciężarówkę i razem z moimi współtowarzyszami — byłym nadzorcą obozowym i byłym więźniem — chciałam dotrzeć do celu. Spędziliśmy w ciężarówce łącznie 30 godzin, ponieważ po drodze grzęźliśmy w śniegu i w błocie. Ale podróż w przeszłość okazała się podróżą w teraźniejszość i przyszłość Rosji. Cały region jest pełen funkcjonujących obozów pracy, wszędzie zostało mnóstwo drutów kolczastych i wieżyczek kontrolnych. Maria Alochina z Pussy Riot przebywała wówczas w więzieniu w tym regionie. Byłam tam — nie pozwolono mi na odwiedziny, ale mogłam przekazać paczkę.
Kozy pracujące na drzewach i rola zwierząt w sztuce Anny Jermolaewej
Na wystawę w Zachęcie powstała nowa praca, której bohaterami są kozy. Wizualnym motywem przewodnim jest zdjęcie kozy na drzewie. Gdzie zostało zrobione i jakie jest znaczenie tej pracy?
Chodzi o proces otrzymywania oleju arganowego. To najdroższy olej na świecie, pozyskiwany tylko w Maroku, bo te drzewa nigdzie indziej nie rosną. Od stuleci olej ten ma zastosowanie w medycynie, a w dzisiejszych czasach coraz częściej w przemyśle kosmetycznym i przy produkcji żywności. Skorupa orzecha arganowego jest szesnaście razy twardsza od skorupy orzecha laskowego, co utrudnia obróbkę. Kozy od zawsze były integralnym elementem procesu produkcji oleju. Już zapisy z XIII wieku mówią, że Berberowie umieszczali kozy na drzewach arganowych. Zwierzęta te zjadały kwiaty i nasiona (zawierające orzechy). Miejscowa ludność następnie zbierała ich ekskrementy, a ponieważ przejście przez soki żołądkowe zmiękczało orzechy, skorupy można było potem łatwiej rozłupać. Ta metoda oszczędzała ludziom sporo z pracy i wysiłku, ale uzyskany w ten sposób olej miał nieprzyjemny zapach. W dzisiejszych czasach kozy są już rzadziej wykorzystywane przy pozyskiwaniu oleju, gdyż wielkie firmy, które poddają go dalszej obróbce, nie chcą cuchnącego produktu. Wszelkie próby uprzemysłowienia tego procesu zawiodły, ponieważ i tak każdy orzech musi zostać rozłupany z osobna. Pracę tę wykonują kobiety zorganizowane w spółdzielnie, które dbają o to, by tradycja ręcznego otrzymywania oleju arganowego przetrwała i nadal zapewniała utrzymanie rodzinom na terenach wiejskich i w małych miasteczkach. Czaso- i pracochłonność procesu produkcji oraz rzadkość występowania drzew arganii żelaznej wyjaśniają, dlaczego olej arganowy jest najdroższym olejem na świecie.
W wielu twoich pracach pojawiają się zwierzęta — kozy, koty, małpy, psy, żaby, owce, szczury. Skąd to zainteresowanie zwierzętami? Dlaczego stają się bohaterami twojej sztuki? Jesteś wegetarianką lub obrończynią zwierząt?
Zwierzęta w moich pracach odgrywają rolę metafory, tak jak zabawki we wcześniejszych realizacjach. Nie jestem wegetarianką ani obrończynią praw zwierząt. Jako dziecko chciałam zostać weterynarzem, a teraz to niezrealizowane marzenie rekompensuję sobie w pełni trzymaniem zwierząt w domu oraz tworzeniem prac z udziałem zwierząt. Przeczytałam wszystkie książki Geralda Durrella i nadal marzę o wyprawach w dalekie kraje w poszukiwaniu zwierząt. Tak traktuję moje wycieczki — do Maroka, żeby filmować kozy, do Petersburga w poszukiwaniu kotów z Ermitażu, ale też wyprawę safari do Czarnobyla w czerwcu ubiegłego roku, na której podstawie przygotowuję nową pracę na Biennale w Kijowie — to jak ekspedycja Geralda Durrella. Pozostaję więc całkiem blisko moich marzeń z dzieciństwa.
Chodzi ci także o to, że zwierzęta traktowane są jak siła robocza, co pokazujesz w pracy o kozach lub w instalacji Koty z Ermitażu?
Zaintrygowała mnie historia o kotach „zatrudnionych” od ponad 250 lat w petersburskim Ermitażu do walki z myszami i szczurami. Pojechałam tam i przez tydzień przyglądałam się kotom przy pracy. Koty z Ermitażu ucierpiały podczas trwającej 872 dni blokady miasta w czasie II wojny światowej. Spotkał je tragiczny los, bo razem z innymi zwierzętami zostały zjedzone przez głodnych mieszkańców. Natychmiast po zakończeniu blokady tysiące kotów zostało przywiezionych pociągami z Syberii do Petersburga, by uporały się z wymykającą się spod kontroli populacją szczurów. Dla mnie szczególnie interesujące są tematy związane z dramatyczną historią miasta, w którym się urodziłam i dorastałam. Mogłam je opowiedzieć, przywołując wizerunki kotów: tak bardzo przyciągające uwagę, a jednocześnie kiczowate. W przypadku kóz chciałam pokazać procesy produkcyjne i to, jak do naszego zglobalizowanego świata przenikają i ulegają w nim zmianom wielowiekowe tradycje.
Rozmowa przeprowadzona e-mailowo w styczniu 2015
Z niemieckiego przełożyła Barbara Pomorska