Nr 7
Fair Building
Z Dominiką Janicką rozmawia Dorota Leśniak-Rychlak
28.05.2016
Dorota Leśniak-Rychlak:Pamiętam wasz opis projektu złożonego w konkursie; pojawiło się w nim odniesienie do pewnego wydarzenia: wyjścia Zahy Hadid ze studia radiowego, kiedy dziennikarka zapytała o zgony robotników, jakie miały miejsce na placach budowy w Katarze. Teraz rozmawiamy w momencie, w którym — po nagłej śmierci architektki — wszyscy wspominają ją z sentymentem, ale jednak jakiś cień na jej wizerunku pozostał. Chciałam zapytać, skąd się wziął ten pomysł, żeby zająć się sytuacją robotników właśnie podczas Biennale Architektury, którego kuratorem jest Alejandro Aravena? Dlaczego właśnie robotnicy budowlani?
Dominika Janicka:Zaczynając pracę nad projektem, znaliśmy jedynie temat główny „Raport z frontu”. Zaczęliśmy się zastanawiać, jak go zinterpretować. Postanowiliśmy się skupić na placu budowy, który w architektonicznych debatach często jest oddzielany od samej architektury, a tam właśnie znajduje się „pierwszy front robót” — bez niego nie mielibyśmy realizacji, budynków. Równocześnie w „Dużym Formacie” (dod. „Gazety Wyborczej”) ukazał się reportaż Katarzyny Brejwo na temat pracy operatorów żurawi, który nas, jako projektantów i architektów, zaskoczył. Nie mieliśmy pojęcia, że w Polsce na taką skalę mają miejsce nadużycia w stosunku do pracowników budowlanych. Kilka dni później Zaha Hadid udzieliła głośnego wywiadu w radiu BBC, tego właśnie, który przerwała, gdy padło niewygodne pytanie. Było ono jawnie prowokacyjne, ale nas bardzo zaintrygowała reakcja Zahy. To oczywiste, że nie jest ona bezpośrednio odpowiedzialna za śmierć robotników, ale powiedziała niezwykle stanowczo, że architekt nie jest w ogóle odpowiedzialny za to, co dzieje się na placu budowy. Dało nam to do myślenia. Zastanawialiśmy się, czy może architekt powinien bardziej całościowo patrzeć na proces, mieć na względzie nie tylko użytkownika, ale także człowieka, który wznosi budynek i warunki, w jakich się to odbywa.
Pojawia się tu wątek postrzegania architektury w systemie neoliberalnym jako architektury ikon. Zaha Hadid jest przykładem sztandarowym, wiele jej wypowiedzi ukazywało arogancki stosunek do wykonawcy. Do jakiego stopnia pojęcie „stararchitekta” szkodzi dyscyplinie, architekturze? Wszak architektura ze swojej definicji i natury jest sztuką kolektywną, a my wciąż łączymy ją z określonym i wybitnym twórcą…
Wynika to ze sposobu sprzedaży architektury: najlepiej, gdy jest jeden twórca z charakterem, który firmuje budynek. Przygotowując się do tego projektu, rozmawialiśmy też z architektami. Niektórzy podkreślali, że architektura to praca zespołowa i zasługa wszystkich, również pracowników będących ostatnim ogniwem łańcucha. Rola robotników jest kluczowa, bo często posiadane przez nich umiejętności (lub ich brak) rzutują w dużej mierze na ostateczny efekt. Tak naprawdę wszyscy — od projektantów, inżynierów, po pracowników fizycznych — mamy wpływ na to, jak architektura wygląda i działa. Uważamy, że w naszej branży brakuje solidarności z innymi grupami zawodowymi zaangażowanymi w proces. Wiemy, że architekci też często padają ofiarami nadużyć — będąc solidarni w branży, stworzymy sobie lepsze warunki pracy.
Czy takie podejście nie jest utopijne? Czy system neoliberalny i logika zysku nie wymuszają takiego właśnie podejścia architekta i wyzysku robotników budowlanych? Czy podobna logika nie jest immanentnie wpisana w obecny system wolnego rynku, a postulaty solidarności grupowej mogą być tylko próbą „przypudrowania” problemu? Decyzję, jak ten proces będzie wyglądać, podejmuje się przecież gdzie indziej… W twojej wypowiedzi wyczuwam pewną szlachetną naiwność…
Myślę, że to nie tyle kwestia naiwności, co przewidywania konsekwencji naszych działań. Dominacja systemu neoliberalnego jest tak ogromna, że ciężko wyobrazić sobie świat oparty na innych zasadach. Teza, że obecny system jest jedynym możliwym, nie może jednak sprawiać, że będziemy milczeć i przymykać oczy na to, co się dzieje. Nie jesteśmy ekonomistami i bynajmniej nie chcemy występować w roli ekspertów w tej dziedzinie, jednak zgłębiając temat, trudno nie dojść do wniosku, że coś powinno się zmienić. Może system w tym momencie jest logiczny, ale też tymczasowy i sądzimy, że warto się zastanawiać nad alternatywą. Pozostaje oczywiście pytanie, co musi się wydarzyć, żeby ta zmiana nastąpiła.
Zgadzam się, że należy działać, ale myślę, że wszelkie akcje muszą się jednak wiązać z zakwestionowaniem logiki systemu. Wróćmy do kuratora Biennale Alejandra Araveny. Bardzo uderzyło mnie podczas przeglądania prac konkursowych, że nie było w zasadzie ani jednej pracy z Polski, która by odpowiadała bezpośrednio w prośbę czy pytanie zadane przez kuratora. W słowie wstępnym pojawiła się prośba o success story, o opowieści z miejsc, w których udaje się przełamać logikę systemu, gdzie architekci angażują się realnie we wspólnotę i przemieniają środowisko na bardziej przyjazne, ludzkie w tym dramatycznie szarpanym niesprawiedliwościami świecie.
Aravena rozwinął szerzej swoją wizję dotyczącą tematu Biennale już po rozstrzygnięciu naszego konkursu. Wtedy wskazał na pozytywne rozwiązania. Nasza wystawa faktycznie skupia się raczej na zjawisku będącym niestety normą. Chociaż można jednak coś zmienić dzięki zawodowej solidarności, a przykładem success story jest powstanie związków zawodowych operatorów żurawi. Zazwyczaj operatorzy zmuszani są do pracy w niebezpiecznych i zagrażających zdrowiu i życiu warunkach pogodowych. Jeśli się nie zgadzają, przełożeni straszą zwolnieniem, mówiąc, że wielu chętnych czeka na ich miejsce. Jeśli jednak pracownicy są zrzeszeni, dysponują większą siłą. Wszyscy decydują się przestrzegać przepisów, zgłaszają sytuacje ich nieprzestrzegania odpowiednim organom, przez co pracodawca zmuszony jest uznać, że w takich warunkach się nie pracuje i tyle.
W opisie projektu pojawił się pan Arkadiusz, operator żurawia. Czy on będzie faktycznie waszym bohaterem? Wspominaliście o filmie dokumentalnym, który ma powstać.
Arkadiusz Hiller był bohaterem reportażu, o którym wspomniałam na początku. Został on także jednym z bohaterów naszego dokumentu. Od niego się zaczęło, wprowadził nas do tego świata. Na początku szczera rozmowa z robotnikami była dość trudna, musieliśmy zdobyć ich zaufanie. Zbieranie historii polegało na odwiedzeniu kilkunastu budów i paru hoteli robotniczych. Spędziliśmy w tych hotelach kilka nocy. Podążając za robotnikami, przyjęliśmy ich styl życia, wczesnego wstawania, wielogodzinnego dnia pracy.Nocowaliśmy w hotelach w Łodzi, w Warszawie. Praca na budowie determinuje całe życie, narzuca pewną nomadyczność. Robotnicy przez sześć dni mieszkają w hotelach robotniczych, w sobotę też często pracują i dopiero późnym popołudniem jadą do domu, a w poniedziałek wracają na miejsce budowy.
Jaki obraz wyłania się z tych rozmów?
Sytuacja robotników w Polsce nie jest najgorsza, jeśli ją porównać do krajów rozwijających się. Ale nie jest też dobra. Byliśmy zdziwieni, że istnieją procedery, o których nie wiemy — nie mówi się o nich w mediach, jest to skutecznie tuszowane — na przykład nieinformowanie o poważnych wypadkach, zgłaszanie ich jako zwykłych wypadków, a nie w miejscu pracy. Kiedy zdarzy się wypadek czy śmierć na budowie, musi być ona wstrzymana, a to oznacza straty dla inwestora. W Unii Europejskiej tak się nie dzieje. Wielu naszych rozmówców miało za sobą epizod pracy za granicą, głównie w krajach skandynawskich, Wielkiej Brytanii, też w innych krajach Europy Zachodniej. Wszyscy mówili, że tam przepisy BHP są przestrzegane, a w Polsce dalej mamy takie praktyki, że kierujący budową wiedzą, kiedy przyjdzie Państwowa Inspekcja Pracy i wtedy jest mobilizacja… A wiadomo, że pracuje się wolniej, kiedy trzeba pamiętać o wszystkich zabezpieczeniach, przepisach BHP. Wielu pracowników wspominało, że po kryzysie w 2008 roku zaczęto ich szantażować: „Jeśli nie będziesz pracował szybciej, przez więcej godzin, to możesz sobie szukać innej pracy”.
Ile godzin dziennie zazwyczaj pracuje się na budowie?
Bardzo wiele. Mogliśmy to obserwować. Często ponad 12 godzin dziennie, do 14, przez 5–6 dni w tygodniu. To ciężka praca. Sami byliśmy zmęczeni, a przecież nie pracowaliśmy na budowie, jedynie towarzyszyliśmy robotnikom. Pracownicy nadwyrężają nie tylko kręgosłupy, narażają się także na wdychanie chemicznych oparów, pracę w hałasie itd. Większość z nich pracuje na zlecenie, jeżeli nie na czarno, więc nie mają zapewnionej opieki medycznej ani świadczeń emerytalnych. Nie mogą, tak jak na przykład górnicy, ubiegać się o wcześniejszą emeryturę ze względu na ciężkie warunki pracy. Rozmawialiśmy z pracownikami, którzy mają ponad 55 lat, i nie mogą już zmienić branży — muszą ciężko pracować bez perspektywy poprawy.
Czy rekompensują to chociaż zarobki? Jaka jest średnia płac?
Osoba zaczynająca pracę na budowie i niemająca żadnych konkretnych umiejętności dostaje 11–12 złotych za godzinę. W miarę, jak te umiejętności zyskuje, zaczyna zarabiać trochę więcej. Pracując na przykład 300 godzin w miesiącu, bo takie liczby padały, można uzyskać godziwą pensję. Tylko jakim kosztem?
Robotnicy nie mają też specjalnie powodu, aby wracać wcześniej do hotelu robotniczego…
Mówili, że czują się, jakby byli cały czas na budowie, ponieważ śpią z kolegami w jednym pokoju, wracają bardzo późno, mają tylko chwilę, którą wykorzystują na telefon do rodziny, sprawdzenie, co się dzieje na świecie, i idą spać. Podkreślali, że to mit, iż budowlaniec pije, bo przy takim trybie pracy ciężko sobie pozwolić na jakieś wyskoki. Narzekali na warunki płacowe, umowy, ale w odpowiedzi na pytanie, co by zmienili w swojej pracy, bardzo często padało, że brakuje im docenienia i zwykłego podziękowania ze strony pracodawcy czy przełożonego. Traktuje się ich jako „roboli”, którzy nic nie umieją. Podkreślali też, że „w tej pracy trzeba przecież myśleć”.
Mówili również — co nas bardzo zaskoczyło — o dumie z wykonywanej pracy; cieszy ich, że tworzą coś trwałego dla ludzi; lubią przejeżdżać obok budynków, w których budowie uczestniczyli, bo odczuwają wówczas satysfakcję, że włożyli w nie coś własnego.
A jak wygląda sprawa organizacji związkowych? Z tego, co pamiętam, związana z tym była historia pana Arkadiusza, który zainicjował powstanie związku zawodowego operatorów żurawi.
Inicjatywa funkcjonuje dosyć dobrze, ale chodzi wyłącznie o tę grupę zawodową. Związek postuluje, żeby cała branża połączyła się w organizację, ale większość osób, z którymi przeprowadzaliśmy wywiady, twierdzi, że w polskim systemie to niemożliwe, ponieważ jest dużo podwykonawców, co utrudnia integrowanie się poszczególnych pracowników.
W Polsce istnieje też przekonanie, że związki zawodowe są niepotrzebne, jedynie zawadzają. Organizacje te zostały bardzo mocno zdyskredytowane w ciągu ostatnich dwudziestu paru lat. Czy robotnicy oczekują wobec tego jakiegoś wsparcia ze strony państwa?
Większość z nich jest już zrezygnowana, uważają, że nic się nie zmieni. Część oczekuje posunięć w kierunku zmiany. Wiążą duże nadzieje z nową władzą, ponieważ podczas wyborów zwróciła się do robotników, postulując wprowadzenie stawki minimalnej i apelując o poprawienie ich warunków bytowych.
Jak pokażecie ten problem na wystawie?
Zdecydowaliśmy się na stworzenie dokumentu obrazującego proces budowy: od fundamentów do wykończonego budynku. Pokażemy w ten sposób skalę robót i czas potrzebny do ich wykonania. Bohaterem zbiorowym są robotnicy, którzy opowiadają nam o swojej pracy: o wypadkach, złych warunkach, ale też satysfakcji, którą może ona dawać.
Zastanawiam się, jaki obraz relacji architekt–pracownik budowlany się wyłania z tych rozmów…
Rozmawialiśmy również z architektami, aby dowiedzieć się, jaki jest ich stosunek do robotników. Można wyróżnić wśród nich dwie grupy. Większość uważa, że rola robotników jest ważna, bo od nich i ich umiejętności zależy ostateczny wygląd budynku. Przyznają też, że robotnik ma czasem większą wiedzę niż architekt na temat materiałów. Z drugiej strony padały słowa, że robotnicy są tylko narzędziem do realizacji pomysłów architekta, jego idei.
Czyli prezentowali rodzaj poczucia wyższości. A jak to wygląda, jeśli chodzi o twoje doświadczenia?
W dorobku mam głównie realizację wnętrz i mniejszych elementów przestrzeni publicznej, ale większość z nich to nie były typowe rozwiązania. Kluczowe było to, żeby wykonawca dobrze zrozumiał projekt, by móc się w niego mocniej zaangażować. Zazwyczaj pracownicy służyli nam pomocą, dzielili się swoją wiedzą i doświadczeniem; bez nich na pewno nie zrealizowalibyśmy naszych pomysłów.
Odnoszę wrażenie, że w środowisku architektonicznym w ostatnim czasie narasta głęboka potrzeba przełomu materiałowego. Na budowach od ponad stu lat leje się beton i nawet zaawansowane, parametryczne formy, jak te Zahy Hadid, są wykonywane w bardzo konwencjonalny sposób. Pytanie brzmi: czy zawód robotnika budowlanego jest realnie zagrożony w przyszłości?
Zastanawialiśmy nad tym. Uważamy, że jeszcze przez długi czas nie. Patrząc na historię powstawania budynków, aż tak wiele się nie zmieniło na przestrzeni lat. Człowiek jest potrzebny choćby po to, aby uruchomić daną maszynę. Widzieliśmy też nowatorskie projekty, takie jak ten prezentowany w 2008 roku na Biennale Architektury w Wenecji: robota ustawiającego cegły. Jednak wiadomo, że mają one raczej zastosowanie w masowej produkcji, a architektura raczej nią nie jest.
Patrick Schumacher, partner z biura Zahy Hadid, mówi, że w przypadku architekta w ogóle nie można mówić o etyce. Bycie architektem to jest dawanie formy i nie ma mowy o jakichkolwiek kwestiach moralnych. Czy głos Araveny jest głosem wołającego na puszczy (choć nagrodzonego Pritzkerem), a realia determinujące środowisko pracy kształtują w większości tacy jak Schumacher?
Wydaje mi się, że fakt otrzymania przez Aravenę Pritzkera jednak coś zmienia. Patrick Schumacher zresztą skrytykował jego wybór na kuratora Biennale.
Tak, on w ogóle nie uważa Araveny za architekta.
A może to jest właśnie architekt 2.0? Obserwując młodych przedstawicieli tej dziedziny w Polsce, uważam, że działają bardziej świadomie. Wiedzą, że architektura to wspólny proces. Tworzą różnego kolektywy i projekty społeczne. Czasami efekt jest tymczasowy. Jednak jest to odbiciem współczesnych pragnień czy priorytetów i może wyznaczać kierunek, w jakim zmierza architektura.
Dorota Leśniak-Rychlak – redaktorka naczelna kwartalnika „Autoportret. Pismo o dobrej przestrzeni”, prezeska fundacji Instytut Architektury w Krakowie, kuratorka wystaw architektonicznych.