Nr 19
Świętujemy 160 lat!
Plac Małachowskiego 3. Rozmowy
13 grudnia 1860 roku powstało Towarzystwo Zachęty Sztuk Pięknych, które dało początek dzisiejszej Zachęcie. Rocznicowy numer magazynu online zaczynają rozmowy Magdaleny Komornickiej i Jacka Świdzińskiego z ludźmi Zachęty z 2018 roku.
Kto jest kim:
AR – Anda Rottenberg, dyrektorka Zachęty w latach 1993-2001, w latach 1969-1973 pracowała w dziale realizacji wystaw CBWA.
AS – Anna Stepnowska, kuratorka, pracowała w Zachęcie w latach 1971-2005.
BD – Barbara Dąbrowska, wieloletnia kierowniczka działu oświatowego CBWA a następnie działu edukacji Zachęty, obecnie prowadzi spotkania z cyklu Sztuka współczesna i seniorzy, pracuje w Zachęcie od 1972 roku.
DB – Dariusz Bochenek, ekipa montażowa, pracuje w Zachęcie od 1991.
IP – Inez Piechucka, dział dokumentacji, pracuje w Zachęcie od 1985.
J – Jacek Świdziński, w latach 2014-2016 pracował w dziale realizacji wystaw Zachęty.
MK – Maria Krawczyk, wieloletnia kierowniczka działu terenowego CBWA, potem działu dokumentacji Zachęty, pracowała w Zachęcie w latach 1966-2000.
M – Magdalena Komornicka, zespół kuratorów, pracuje w Zachęcie od 2006.
MP – Monika Popiołek, kierowniczka działu administracji, pracuje w Zachęcie od 1980 roku.
DB: W szesnastce mam taki kij do otwierania okien, zachowałem go. Nawet nie wiem, kto go stworzył. Na końcu kija jest taka obejma żelazna. Kiedyś dziewczyny miały biura w Małym Salonie, tam są wysokie okna i musiały tą halabardą tryk-tryk. Tak chyba było w dwóch czy trzech pokojach, a kij był jeden, albo dwa, przenośny.
MP: Stare okna z kratami. Były w nich centymetrowe szpary, w zimie śniegu nawiewało do środka. I nikt się nie skarżył. Pamiętam, ile się naszarpałam, bo jak tylko tu przyszłam, to mi od razu powiedzieli: ty będziesz zamykać okna. Ten pal to jest jeszcze z tamtych czasów. Dopchnięcie tamtego okna wypaczonego to był hardkor.
MK: A pamiętasz, Basiu, kij typu Blicharskiego do otwierania okien? W biurach na dolnych salach miałaś bardzo wysoko okna…
BD: One miały takie żelazne ramy, że niczym się tego otworzyć nie dało, tylko specjalnym kijem.
J: On nadal jest, u pani Moniki Popiołek. Nadal go używa, bo też ma okno za wysoko. Jest jeszcze drugi w introligatorni; tam nie sięgają do okna, bo mają za dużo papierów.
MP: Tam, gdzie jest dziś przejście między kasą i salą warsztatową, były kiedyś toalety dla pracowników i dla gości. Na dole więcej toalet nie mieliśmy. Potem w tym miejscu była kuchenka. Jeszcze później malutka kawiarenka. To miejsce było przebudowywane kilkakrotnie.
DB: Wiesz, ile się trzeba nachodzić, jak się robi wystawy? Za Andy chciałem, żeby nam kupiła wrotki. Wiesz, że nie chodzisz, tylko się ślizgniesz i przemieszczasz szybko. Anda też stwierdziła, że można by coś takiego kupić, skoro tyle sal mamy do objechania. A było wiadomo, że kiedy Anda na wystawie ściąga buty i zakłada pepegi, to będzie chodzenia, że uuuu! Wtedy się pracowało po czternaście–szesnaście godzin. Najpierw rozkładanie, później roznoszenie, ustawianie i tańczenie cały czas z tymi obrazami.
DB: W 1991 roku byliśmy w trzynastce, wielofunkcyjnej. A sala kinowa to była sala montażowa i pracownia fotograficzna. Jeszcze później siedziała tam kadrowa. Potem nas przenieśli do dzisiejszej dyrekcji. Siedzieliśmy tam, gdzie Hanka Wróblewska teraz. Później byliśmy w piwnicy, na końcu korytarza, gdzie jest ten duży pokój zamówień publicznych, ale nas była cała ekipa. No i w końcu tu, gdzie dzisiaj.
BD: Jak się reaktywowało Towarzystwo Zachęty Sztuk Pięknych, to wtedy siedziałyśmy tu, gdzie teraz urzęduje Hania Wróblewska. W tym samym pokoju po schodkach w górę wchodziło się do takiego bezokiennego pomieszczenia, które nie wiem czym było. I tam siedział sobie Paweł Susid, który był sekretarzem TZSP.
IP: Dziewczyny z redakcji mi mówiły, że zostały po godzinach i raptem usłyszały, że ktoś wchodzi po schodach. Wyleciały i patrzą, a tu nikogo nie ma. Tak się zestresowały, że już nigdy po godzinach nie pracowały. Trzeba wiedzieć, że przed wojną Zachęty pilnował dozorca, nie było ochrony. To on otwierał i zamykał Zachętę, taki klucznik. Tam, gdzie pracowałyśmy przed rozbudową, był stary piec i toaleta, więc prawdopodobnie był to jego mieszkanie. Trudno powiedzieć, czy to był duch tego dozorcy, czy Narutowicza. Chyba bardziej dozorcy, bo Narutowicz nie chodził przecież po tych schodach.
J: Czy dobrze zrozumiałem, że w Zachęcie w stanie wojennym kolportowałyście prasę niezależną?
BD: Tak, kolportaż szedł na całego. Książek, gazetek. Było tak, że ja siedziałam w Małym Salonie, a obok stała szafa, żeby mnie zasłonić. Na szafie był napis: „Basia siedzi za szafą”. Za tą szafą była taka szyna i wnęka na różne rzeczy, tam się trzymało bibułę. Ale bibuła to było małe miki. Był u nas sławny oscyloskop, który taki zaangażowany działacz struktur podziemnych przyniósł na przechowanie. Oscyloskop to była rzecz, która nadałaby się do Radia Solidarność. A władze strasznie szukały tego Radia Solidarność, na niczym im wtedy tak nie zależało, jak na tym, żeby dojść do ludzi, którzy je robili. A my akurat mieliśmy z nimi kontakt. Ten oscyloskop to była potworna, wielka szafa, więc my go gdzie? Do magazynu działu oświatowego.
J: Jako sztukę?
BD: Jakby ktoś go znalazł, to zaraz by się domyślił, co to jest. I w pewnym momencie, w związku z jakąś wystawą wojskową zapowiedzianą niezapowiedzianą wizytę miał w Zachęcie złożyć generał Jaruzelski. Wojskowi przeszukiwali Zachętę wykrywaczem metalu. Wyrzucili nas wszystkich do domów. Szłyśmy Czerniakowską i ślubowałyśmy odmawiać różaniec codziennie, bo byłyśmy tak przerażone, że znajdą ten oscyloskop. Ale okazało się, że generał ma być w innej części budynku, więc tam już nie szukali. Potem przeciągnęłyśmy ten oscyloskop na kocu do działu oświatowego. Schowałyśmy go w środku pustego kubika, na kubiku postawiłyśmy ciężką ceramiczną misę i Teresa tam kwiatów nasadziła. I stał tak chyba do końca stanu wojennego w Małym Salonie, a może Stasiek go zabrał?
AS: Za naszych czasów różnie było z Gladiatorem. Na wystawie Romana Cieślewicza został obudowany. Białe pudełko i na tym było napisane: „Bon Jour / Dzień dobry”.
MK: Mam z Jaruzelskim zdjęcie, bo dyrektor kazał mi go oprowadzać. Nie powiedział ani słowa. Oprowadzałam go i Mirosława Hermaszewskiego, który powiedział tylko jedno zdanie. Stanął przy grafice Ani Jelonek i powiedział: „Tak jest w kosmosie”.
DB: Pamiętam na wystawie Rysa w przestrzeni czerwoną lawę na schodach i Gladiatorze. Przyniósł taki jeden prawdziwą lawę w worach. Zrobiona została konstrukcja ze sklejek i obłożyliśmy ją całą tą lawą. Autentyczną, nie wiem skąd. Z jakiegoś wulkanu czerwonego.
IP: Biura redakcji i działu dokumentacji mieściły się w starej części Zachęty na czwartym piętrze, gdzie obecnie są pokoje gościnne. Do pracy wchodziłyśmy głównym wejściem, a następnie przechodziłyśmy przez pomieszczenie, gdzie obecnie jest dział edukacji i drewnianymi schodami udawałyśmy się do pokoi biurowych. Często korzystałyśmy z prowizorycznej drucianej windy z blaszaną puszką, do której wkładałyśmy dokumenty i katalogi osobom, którym nie chciało się wchodzić na czwarte piętro.
AS: Kiedyś, jak przychodził do Zachęty prezydent Kwaśniewski, to chyba Marek Sobczyk miał taki pomysł, żeby ustawić na schodach w szpalerze facetów od wschodnich sztuk walki. Nie zgodził się BOR, bo ci faceci mieli narzędzia potworne. Nunczaki albo coś gorszego. Ale było już bardzo blisko.
MP: Nasz strażak dostał szału przy schodach Leona Tarasewicza. Chodzimy sobie razem po salach wystawowych, schody były już w trzech czwartych wymalowane. Wychodzimy z sali i nagle strażak patrzy i pyta, co to za materiał. Czy ma atesty? Nie miał atestów. I on dostał po prostu szału. Ja go raz w życiu widziałam tak zdenerwowanego. On mówi: „Ludzie! Przecież to jest główna droga ewakuacji i wy ją łatwopalnym materiałem wykładacie!?”. Okazało się, że materiał należał do kategorii trudnopalnej.
MP: Bardzo się cieszę, że kiedy byłam kierownikiem działu administracji, miałam jakiś wpływ na remonty. Bardzo, ale to bardzo się cieszę, że budynek został udostępniony dla osób niepełnosprawnych. W tej chwili osoba na wózku jest w stanie samodzielnie, bez proszenia o pomoc, wjechać do Zachęty, wypić kawę, zjeść ciasto, skorzystać z toalety, samodzielnie kupić bilety i dostać się na każde piętro wystawowe i do biblioteki. Jestem dumna, że ta trasa została wyznaczona i zbudowana. Za moich czasów.
AR: Była projekcja Krzysia Wodiczki. I na zwierzęcej wystawie były kruki z przodu, a Paweł Althamer na tyłach Zachęty zrobił grilla. Tam, gdzie stoi teraz Hanki samochód. Gdy powiedziałam: „Paweł, robimy wystawę o zwierzętach”, on na to: „Świetnie, zrobię grill. Będziemy smażyć”. Bardzo to było perwersyjne.
MP: Byłoby pięknie, gdyby plac był przestrzenią otwartą, spacerową, rekreacyjną. I uważam, że z jakąś formą ruchomej wody. Woda przyciąga ludzi. Coś się takiego dzieje, że ludzie lubią być nad wodą.
BD: Na trawniku cały czas pojawiały się rzeźby. To była tragedia i walka, żeby się tego potem pozbyć. Artyści się nie przyznawali, bo co oni z tym mieli zrobić? Musieliby zapewnić transport, gdzieś to ustawić. A gdzie? Po prostu się nie zgłaszali.
DB: Plac jest do dupy, że tak powiem. Zawsze była tu tylko jakaś rabatka, bławatka. Nie było w nim życia, ani artystycznego, ani żadnego. Nie wiem, do kogo on należy. Gołębie srają, ławki nie ma żadnej. A jest co oglądać. Zrobiłbym fotografię w dobrej jakości, powiększył ją i powiesił, albo zrobił fototapetę w szatni na tych gołych ścianach i napisał: „A jak spojrzycie w górę, to zobaczycie”. Bo ludzie tylko wchodzą, szarpią za drzwi i schodzą na dół. Rzadko kiedy ktoś głowę do góry podniesie. Kiedyś z kolegą ławeczkę sobie przetoczyliśmy i jak nie było ciśnienia, to wychodziliśmy zrelaksować się w robocie. Popatrzył człowiek w niebo, na „Artibus” i wracał do roboty. Było to odejście, którego teraz brak, i to jest właśnie lipa.
DB: Zanim pojawiła się dzisiejsza winda towarowa, była tylko taka mała winda, która teraz jest zakryta. Jak wchodzisz na siódemkę z betonów, to od razu po prawej, jak popukasz, to usłyszysz, że jest płyta wstawiona. Winda wjeżdżała bezpośrednio na siódemkę. Tyle, że tam wchodził maksymalnie obraz 220 na 180 centymetrów, a i tak tylko Janeczek potrafił ją obsługiwać i często strzelały korki. Dlatego, jak przyjeżdżało 200 obrazów, to i tak zawsze na piechotę: góra – dół, góra – dół, jak mrówki. Kiedyś główny tranzyt odbywał się schodami, obrazy tamtędy szły, skrzynie.
MK: Zmieniające się osoby, które projektowały rozbudowę Zachęty, to cała historia. Za Czesława Bieleckiego przeżywałyśmy chwile grozy. Miało być tam jakieś wewnętrzne patio. I tylko z tego patia światło miało się do nas dostawać.
BD: Biuro plenerowe bez światła dziennego! Ale to jeszcze nic, bo on wymyślił, że utworzy taki ciąg widokowo-pieszy przy ulicy Burschego, od kościoła ewangelickiego do Królewskiej, nie zważając na to, że przecież znajduje się tu rampa dla ciężarówek i magazyn. Wymyślił, że usunie schodki, którymi się w tej chwili wchodzi do sali kinowej, i zrobi schody na podwyższeniu, a obok będzie kaskada i woda będzie tędy płynąć przez całą długość Zachęty. Gdzie się potem ten strumień miał podziewać, tego nie wiem. Miała być pergola, a na zapleczu Zachęty — kariatydy. I tak sobie wymyślał.
DB: Czy zmieniłbym coś? Ściany na magnetyczne, żeby obrazy się same wieszały i jeżdżące podłogi, żebyśmy nie musieli tyle chodzić. I żeby wjeżdżały tiry do środka na montażową.
AR: Remont postanowiono zrobić w stanie wojennym. Było kilka konkursów, Hansen uczestniczył w jednym z nich. Był problem rozwiązania jednego narożnika. Ktoś wtedy powiedział: „Ten, kto rozwiąże ten narożnik, będzie mistrzem świata”.
AS: Budowa Zachęty trwała dwa lata, a remont i dobudowa jednej ćwiartki 20 lat.
AR: Sale betonowe miały zaprojektowane kaloryfery na ścianach. Powiedziałam: „Nie będzie kaloryferów. Będziemy grzać tak, jak w sali Matejkowskiej, w podłodze”. Oni: „Tego się nie da zrobić”. „To państwo tu zrobią kurtynę ciepłego powietrza”. „Tego się nie da zrobić”. Nie dałam im wielkiego wyboru: „Either or”. I zrobili podłogę ogrzewaną. Mielibyście długi rząd kaloryferów na dwóch ścianach ekspozycyjnych. Ja również wymyśliłam przesuwane drzwi i parę innych rzeczy pod kątem wystaw. Potem się zaczęło chodzenie po strychu. Architektka mi mówi: „Tu będziemy musieli wylać beton, bo musimy zmienić schody”. Pytam: „Ale dlaczego betonowe?”. „Bo są drewniane, a muszą być przeciwpożarowe”. Więc znów pytam: „A słyszała pani, że są metalowe kratki? Lekka konstrukcja?”. Wyobraziłam sobie, że w ten budynek będą lane tony betonu, żeby zrobić sześć schodków… No więc, nie chwaląc się, moją zasługą są metalowe schodki, które nie wymagają wzmacniania stropu i lania betonu.
MP: Kiedy przyszłam do pracy w 1980 roku, Mały Salon był zaadaptowany na biuro Biennale Plakatu i dział oświatowy. Przestrzenią wystawową były jeszcze dwie pozostałe sale. Całego tyłu Zachęty, nowej części, jeszcze wtedy nie było. Była natomiast taka przybudówka, w której na dole znajdowały się magazyny, samochody i królestwo działu realizacji. Piętro wyżej, nad tą przybudówką, czyli na poziomie biur, mieścił się gabinet wicedyrektora. Przed wojną stała tam kamienica, potem zburzona; przybudówkę postawiono po wojnie. Brzydactwo. Tam, gdzie dzisiaj jest sala warsztatowa i schodki, na wysokości pokoju działu zbiorów, był koniec starej Zachęty, ale było też przejście do tej przybudówki, w której mieścił się dział usług, gabinet zastępcy dyrektora, dział realizacji i kadry. Rozbudowa ruszyła około 1981 roku i pierwszą decyzją była likwidacja przybudówki. Wówczas dolne sale wyłączono z ekspozycji i zabudowano dwumetrowymi boksami. Po stronie z oknami były biura przeniesione z przybudówki, a po drugiej pomieszczenia magazynowe. Przepierzenia postawione zostały tak, żeby każde pomieszczenie biurowe miało okno. W boksach siedział dział administracji, dział realizacji, dział usług i zastępca dyrektora. Potem w związku z remontem został tu przeniesiony stamtąd, gdzie teraz są pokoje gościnne, dział wydawnictw. Oddawanie nowych części do użytku odbywało się etapami. W latach dziewięćdziesiątych przenieśliśmy się już do nowych pomieszczeń biurowych. Wtedy zostały oddane dolne sale wystawowe i Mały Salon.
MK: Zaczęłam w Zachęcie pracować w 1966, a od 1967 roku na etacie. Wtedy siedziałam w piwnicy, na tym poziomie, gdzie w tej chwili jest dział administracji, tylko na samym końcu. Był tam taki malutki pokoik. Gdy się weszło na samą górę, był tam malutki korytarzyk, z lewej strony wejście do działu wydawnictw (zajmował dwa pokoje) i malutki pokój działu terenowego. I potem był jeszcze ten korytarzyk i biblioteka. A potem byliśmy jeszcze tam, gdzie w tej chwili są dolne sale wystawowe.
BD: Kiedy w latach osiemdziesiątych zaczęła się rozbudowa, to dolne sale wystawowe zostały podzielone na takie małe boksy, a pośrodku był korytarz.
AS: Tutaj był dział planu centralnego. Tutaj, gdzie dziś jest kasa, siedział wicedyrektor, tu gdzie dział edukacji, był gabinet dyrektora i przejście na drewnianą klatkę schodową. Na sali kinowej była montażownia i pracownia fotograficzna. A tutaj, na końcu tych boksów, był mój malutki pokoik w 1991 roku. Pamiętam, bo robiłam wtedy wystawę Lebensteina.
MK: Ja pamiętam takie czasy, że w tym miejscu, gdzie są teraz nowe biura, był dział realizacji i sala montażowa. Na samym dole.
BD: Marysiu, ale jak ja przyszłam do pracy, tutaj była jeszcze ta przybudówka.
M: Ale podobno było przejście i tu gdzie teraz są, też były biura.
BD: Było przejście, był tu dział usług i realizacja. Bo pamiętam, że pani Lebenstein przychodziła tutaj.
MK: Tam dawniej była jeszcze pracownia introligatora Włodka, gdzie się chodziło na zupy.
AS: I pracownia fotograficzna, bo ja tam strzygłam Wieśkę.
M: Strzygła pani?
AS: Tak.
BD: Panowie montażyści z lubością gotowali. Kiedyś ktoś przywiózł ziemniaki i montażyści od razu placki z nich zrobili. Cały hol był wypełniony zapachem jedzenia, bo była zła wentylacja.
AS: Gdy siedziałyśmy w tych boksach, powstał pomysł, żeby codziennie ktoś inny gotował zupę. Kiedyś padło na mnie i przyniosłam składniki. Położyłam kapustę i inne rzeczy na biurku mojej szefowej działu planu centralnego i gdzieś poszłam. Akurat wtedy ona przyszła z delegacją Japończyków, a na jej biurku ta kapusta. Potem miała do mnie dużo pretensji.
BD: Litości, przecież mogła powiedzieć, że to taka instalacja.
AS: Wtedy jeszcze nie było instalacji.