Nr 17
Boyszewizm — brzmi znajomo?
Agnieszka Kościańska
Tekst z książki Szklane domy. Wizje i praktyki modernizacji społecznych po roku 1918, pod red. Joanny Kordjak, wyd. Zachęta – Narodowa Galeria Sztuki, Warszawa 2018.
Kiedy czytam w zachodnich pismach lawinę artykułów dotyczących tych spraw, myślę z żalem: „Myśmy przecież byli pierwsi”.
Irena Krzywicka[1]
Trzeba uświadamiać
Oficjalna światowa historia wychowania płciowego przedstawia się tak: nowoczesna, szkolna edukacja seksualna zaczyna się w Szwecji i Wielkiej Brytanii w latach czterdziestych i pięćdziesiątych XX wieku; to tam powstały pierwsze podręczniki i tam przeprowadzano pierwsze lekcje na ten temat[2]. Czy na pewno? Polska historia uświadamiania płciowego pokazuje, że nie. 10 grudnia 1920 roku Ministerstwo Wyznań Religijnych i Oświecenia Publicznego zarządziło, by lekarze przeprowadzali wykłady z zakresu higieny, które obejmować miały również omówienie zagadnień płciowych „pod względem biologicznym, etycznym, społecznym”[3]. Oczywiście, z praktyką bywało różnie, ale to nie tylko polska specyfika – podobne problemy mieli także Szwedzi i Brytyjczycy[4].
Nad Wisłą o uświadamianiu mówiono już wcześniej. Powszechnej, szkolnej edukacji seksualnej – choć nie używano tego terminu – domagano się jeszcze przed I wojną światową. Na początku XX wieku nauczyciel przyrody Wacław Jezierski przeprowadził pierwszą lekcję i zaraz potem przekonał innych biologów, by robili to samo[5]. Ale przede wszystkim o uświadamianiu młodzieży dyskutowano poza szkołą. Jak napisał kiedyś czołowy brytyjski historyk seksualności Jeffrey Weeks: „Kiedy chodzi o seks, chodzi o społeczeństwo”[6]. Zatem rozmawiając o seksie, a w zasadzie awanturując się o niego, debatowano o Polsce, kłócono się o to, jakie ma być społeczeństwo. Czy chcemy Polski nowoczesnej, równościowej, otwartej i świeckiej czy konserwatywnej, tradycyjnej i katolickiej? Czy chcemy, żeby płci były równe, a kobiety mogły decydować o swoim losie i ciele, czy oddać pełnię władzy ojcom i mężom? Czy chcemy praw dla mniejszości (też tych seksualnych), czy tylko dla (heteroseksualnych) Polaków? Czy chcemy chłopcom i dziewczętom mówić o seksie to samo, czy raczej ci pierwsi powinni się dowiedzieć, że wszystko im wolno, a te drugie, że trzeba z seksem czekać do ślubu, hamować zapędy mężczyzn i realizować się w macierzyństwie? Czy chcemy z młodymi otwarcie dyskutować o seksie, płci i równości, czy uznamy taką rozmowę za demoralizację narodu polskiego?
To właśnie wtedy, gdy rodziła się II Rzeczpospolita, zaczęły się nasze dzisiejsze spory: o seks, gender, równość. A także o kształt państwa, co jest szczególnie widoczne w dyskusji o wychowaniu (płciowym) przyszłych pokoleń, stąd zażartość dyskusji.
Tymczasem Ministerstwo Wyznań Religijnych i Oświecenia Publicznego w 1920 roku zdecydowanie szukało kompromisu. Wszyscy zgadzali się co do tego, że uświadamiać trzeba. Jeszcze na przełomie XIX i XX wieku przeprowadzono serię badań[7], które pokazywały, że inicjacja seksualna odbywa się wcześnie i w warunkach braku równości. Była też zaprzeczeniem tego, co dziś nazywamy bezpiecznym seksem. Chłopcy z dobrych domów korzystali z usług luksusowych prostytutek czy zwykłych „rogówek” albo do seksu przymuszali służące. Losem kobiet „upadłych” bądź po prostu gorzej urodzonych nikt się specjalnie nie przejmował: obarczano je odpowiedzialnością za rzeżączkę i kiłę, a ich potomstwo nie miało żadnych praw. By nie mieć dzieci, musiały ryzykować utratą zdrowia i wolności. Obowiązujący w Królestwie Polskim od 1847 roku kodeks kar głównych i poprawczych odbierał za ten czyn wszelkie prawa i wysyłał na Syberię zarówno kobietę, jak i osobę, która jej pomagała. Jednak pokątne aborcje były standardem przed I wojną i po niej. Na przykład jedna z późniejszych pacjentek Przychodni Świadomego Macierzyństwa „sama kateterem 12 razy wywołała sobie poronienia, pomimo że kilka razy ciężko po tym zabiegu chorowała”[8].
Postępowcy i konserwatyści dostrzegali problem. Zgadzali się, że coś trzeba z tym zrobić, czyli uświadamiać. O ile ci pierwsi zachęcali, by robić to w szkole, pisać i mówić bez ogródek, domagając się równości[9] (a za choroby weneryczne obwiniali nie kobiety, a patriarchat[10]), o tyle ci drudzy umiejscawiali sprawę w domu (niech matka powie „Dzieci daje Pan Bóg”, radził popularny katolicki autor, ksiądz Henryk Weryński w 1930 roku[11]), uświadamianie w szkole uważając za psychiczny ekshibicjonizm[12]. Dostrzegali co prawda problem nieślubnych dzieci prostytutek i służących, ale nie postulowali obalenia męskiej dominacji, legalizacji aborcji czy promocji antykoncepcji.
Tu właśnie doskonale widać próbę pożenienia obu stron przez Ministerstwo Wyznań Religijnych i Oświecenia Publicznego pod wodzą ludowca Macieja Rataja. Owszem, niech lekarz porozmawia z młodymi o seksie, ale… zaproponowano też podręcznik: Odezwę do męzkiej młodzieży. Odczyt D-ra Aleksandra Herzena wypowiedziany w Lauzannie i Genewie. Ta przygotowana prawie 20 lat wcześniej broszura nawet wtedy nie była szczególnie postępowa, jeśli zestawimy ją z Odezwą do młodzieży dojrzałej Walentego Miklaszewskiego z 1906 roku. Już same tytuły mówią wiele. Miklaszewski pisze do młodych płci obu, Herzen – tylko do chłopców.
Miklaszewski za wszystko winił kapitalizm i patriarchat. Dowodził: „Dopóki wychowanie dziewczęcia będzie zmierzało do wyrobienia w nim bierności, do zabicia wrodzonych popędów myślenia i działania, dopóki to dziewczę nie stanie się samodzielnym człowiekiem i nie uzyska równych praw z młodzieńcem, dopóty i stosunek wzajemny płci nie będzie miał podstaw moralnych i rozstrzygać o nim musi cielesna i prawodawcza przewaga mężczyzny nad kobietą”[13]. W Odezwie do młodzieży dojrzewającej przekonywał: „Ta nadzwyczajna dbałość o piękno zewnętrzne, która szerzy się przeraźliwiej niż morowa zaraza w społeczeństwach, odbija się o opłakany sposób na całym ich życiu. Dziewczę […] ulega wpływom przemysłowców, którzy dla własnego zysku zmieniają ciągle mody, wmawiają w łatwowierne istoty, że to jest konieczne, aby się mogły podobać”[14]. Herzen za to starał się nieco kawalerów postraszyć, trochę chorobami (co czynił też Miklaszewski i w Odezwie…, i w sztuce Trzy małżeństwa wystawionej w 1905 roku), a trochę tym, że sprawa może się obrócić przeciwko nim:
Czy nie powinien młody człowiek pomyśleć o tem, jaki los gotuje matce i dziecku? Matka zostaje odtrąconą przez swoją rodzinę, w jakimś ukryciu lub szpitalu rodzi dziecko […], może targnie się na swoje życie, albo z rozpaczy zabije dziecię, i w tym wypadku zostanie skazaną jako morderczyni. Nie wie biedna bowiem, jak ma wyżywić to dziecię, a potem wychować. Czasem jest zmuszona do szukania ucieczki w kupczeniu swem ciałem dla zdobycia środków na utrzymanie dziecka. […] Ileż razy widywano przy ślubie w świątyni, lub przy wyjściu orszaku weselnego z kościoła odzianą w łachmany nieszczęśliwą, podającą oblubienicy dziecko ze słowami: „To jest dziecko tego pana!”[15].
Mimo prób pogodzenia dwóch obozów w dwudziestoleciu międzywojennym spór stopniowo się zaostrzał.
Ku reformie obyczajów
Najważniejszym ośrodkiem reformy obyczajów było środowisko „Wiadomości Literackich”. Wszystko zaczęło się od Ireny Krzywickiej. Wychowana przez postępową matkę i wrażliwa na kwestie społeczne pisarka nie tylko widziała cierpienia kobiet z najbliższego otoczenia („W kamienicy, gdzie mieszkałam, trzy kobiety zmarły w krótkim czasie z powodu pokątnych skrobanek”[16]). Postanowiła więc zawalczyć o – jak to określiła w jednym z wierszy Maria Pawlikowska-Jasnorzewska – „dobre urodzenie”, czyli to, co dziś nazywamy prawami reprodukcyjnymi. Żeby pokazać, że to nie tylko problem kobiet, lecz kwestia dotycząca wszystkich, Krzywicka namówiła Tadeusza Boya-Żeleńskiego, by oddał swe pióro sprawie. Dołączyły do nich inne czołowe postaci międzywojennej literatury i medycyny: Wanda Melcer, Zofia Nałkowska, Justyna Budzińska-Tylicka, Herman Rubinraut czy wspomniana Pawlikowska-Jasnorzewska. Także z zagranicy: do „Życia Świadomego”, seksualnego dodatku do „Wiadomości Literackich”, pisał m.in. Magnus Hirschfeld, urodzony w Kołobrzegu, pracujący w Berlinie seksuolog, założyciel pierwszej na świecie organizacji działającej na rzecz emancypacji osób homo- i transseksualnych oraz inicjator Światowej Ligi Reformy Seksualnej – międzynarodowego ruchu na rzecz – znów używając dzisiejszego języka – praw seksualnych i reprodukcyjnych.
Krzywicka, Boy i inni domagali się realizacji postulatów Ligi w niepodległej Polsce, której kształt cały czas podlegał negocjacji. W ulotce z 1933 roku czytamy:
Krzewienie myśli humanistycznej i zasad etyki świeckiej. Reforma wychowania. Prawdziwe równouprawnienie kobiety. Ochrona dziecka. Dążenie do cywilnego ustawodawstwa małżeńskiego. Prawo do macierzyństwa dla każdej kobiety. Ochrona przed niepożądanem macierzyństwem. Tworzenie w całym kraju poradni dla kobiet. Skuteczne i racjonalne zwalczanie plagi poronień, a zarazem dążenie do zmiany „przeciwporonieniowych” paragrafów kodeksu karnego, jako niecelowych i szkodliwych. Uświadomienie seksualne, ochrona od chorób wenerycznych. Zmiana stosunku do prostytucji w duchu abolicjonistycznym (zniesienie reglamentacji). Zniesienie kary śmierci. Porozumienie międzynarodowe między ludźmi o poglądach pokrewnych celom Ligi[17].
Brakuje tu postulatów dotyczących dekryminalizacji stosunków seksualnych między osobami tej samej płci obecnych w światowym manifeście Ligi. Nie były już potrzebne, bowiem pierwszy polski nowoczesny kodeks karny z 1932 roku nie przewidywał kary za homoseksualizm (z wyjątkiem prostytucji, art. 207). Co więcej, paragraf dotyczący przestępstwa zgwałcenia był na tyle szeroki, że chronił również przed gwałtem homoseksualnym. Pod tym względem Polska była w europejskiej awangardzie: w III Rzeszy homoseksualistów wysyłano do obozów, w Anglii i Walii na dekryminalizję stosunków między osobami tej samej płci trzeba było czekać aż do 1967 roku, w Szkocji do roku 1981; w Wielkiej Brytanii dopiero w XXI wieku przestano ograniczać definicję gwałtu do penetracji pochwy członkiem.
Jednak postępowy kodeks z 1932 roku nie rozwiązywał w pełni sprawy kontroli urodzeń, która dla Krzywickiej, Boya i innych była impulsem do działania. Tak samo jak po 1989 roku, tak i w II Rzeczypospolitej najgorętsze spory toczyły się o aborcję. „Aborcyjny kompromis” nie jest wynalazkiem początku lat dziewięćdziesiątych; pojawiał się już wtedy. Zgodnie z artykułami 231 i 232 karano więzieniem kobietę (do trzech lat) oraz tego kto „jej przy tem udziela pomocy” (do pięciu lat). Dopuszczano jednak aborcję z powodów zdrowotnych i gdy ciąża była wynikiem przestępstwa: seksu z osobą poniżej 15 lat lub upośledzoną, gwałtu, kazirodztwa, wykorzystania stosunku zależności lub trudnego położenia (art. 233). Aborcji z powodów społecznych nie dopuszczono. Ówczesnych działaczom, w Polsce i nie tylko, ta kwestia wydawała się szczególnie ważna. Na przykład dr Friedrich Wolf, autor Cjankali, sztuki wystawianej też w II Rzeczypospolitej, dosadnie, jak relacjonował Boy, obnażał „głupotę i okrucieństwo” zakazu:
[…] widzimy tam na scenie kontrast, który co dzień powtarza się w życiu: bezrobotna proletariuszka, nie mogąc znaleźć fachowej pomocy, ginie w rękach partaczy, gdy ten sam lekarz, który z morałem na ustach odmawia pomocy biedaczce, skwapliwie idzie na rękę, w analogicznej sytuacji, zamożnej klientce. Sztuka dr Wolfa maluje całą gehennę proletariatu, trzymanego w tej mierze w rozmyślnej ciemnocie, podczas gdy moralizatorzy zachowują dla siebie wszystkie przywileje bezkarności. Oświetla jaskrawym światłem paragraf, bezsilny i morderczy zarazem, który nie zapobiega niczemu, a tylko pogłębia zło; który demoralizuje obywateli, ucząc ich lekceważyć i obchodzić prawo; który sprzyja denuncjacji i szantażowi; który wreszcie czyni zbrodniarzami trzecią część ludności. Bo statystyka oblicza, że trzecia część niemieckich kobiet dopuszcza się występku przerywania ciąży[18].
Wolf występował przeciwko paragrafowi też w praktyce lekarskiej, za co trafił do więzienia. Jednak ani Wolf, ani Boy, ani inni zaangażowani w sprawę nie byli zwolennikami aborcji, lecz jedynie przeciwnikami jej zakazu. Stawiano więc na planowanie rodziny. Starano się nie tylko dyskutować, lecz także działać. Jesienią 1931 roku powstała pierwsza polska poradnia świadomego macierzyństwa. Kobiety za drobną opłatą (a biedne za darmo) mogły się dowiedzieć, jak nie zajść w ciążę. Co trzecia zgłaszająca się do niej pacjentka przyznała się personelowi do zwykle więcej niż jednej aborcji, a trzydziestoletnia rekordzistka miała za sobą 29 (nielegalnych) zabiegów. Szefowa poradni, dr Justyna Budzińska-Tylicka komentowała: „Z jakąż radością te ofiary nadmiernej, bezmyślnej płodności znalazły wreszcie w naszej Poradni przystań świadomego macierzyństwa!”[19].
Działalność postępowców budziła tak jak i dziś sprzeciw środowisk konserwatywnych, które domagały się całkowitego zakazu aborcji (nawet jeśli ciąża zagrażała zdrowiu kobiety). Nie podobała im się również działalność informacyjna. Poradnie opluwano z ambon, nazywano je „mordowniami dzieci”[20]. Kościół katolicki opowiadał się zdecydowanie przeciwko jakimkolwiek formom planowania rodziny (również tym tzw. naturalnym, dziś dozwolonym). Pius XI nazywał antykoncepcję „gwałceniem aktu naturalnego”. W encyklice Casti connubii pisał: „Ktokolwiek użyje małżeństwa w ten sposób, by umyślnie udaremnić naturalną siłę rozrodczą, łamie prawo Boże oraz prawo przyrodzone i obciąża sumienie grzechem ciężkim”[21].
Zaraz po utworzeniu poradni świadomego macierzyństwa senator Maksymilian Thullie z Klubu Chrześcijańskiej Demokracji wniósł interpelację:
Dowiadujemy się, że komisarz rządu m.st. Warszawy udzielił rzekomo wskutek starań p. Boya-Żeleńskiego i p. Budzińskiej-Tylickiej zezwolenia na otwarcie w Warszawie przy ul. Leszno poradni zapobiegania ciąży. Jasną jest rzeczą, że zapobieganie ciąży jest tylko eufemizmem dla przerywania ciąży, które jest wedle obowiązujących ustaw karalne. Nie potrzeba udowadniać, jak otwarcie tego rodzaju poradni szkodliwie wpłynie na moralność publiczną. Zresztą zabiegi, zapobiegające ciąży, odbijają się szkodliwie na organizmie kobiecym tak wedle zdania najpoważniejszych lekarzy jak i wedle statystyki sowieckiej, która wykazuje, że skutkiem takich zabiegów 37% kobiet w Rosji jest bezpłodnych.
Wobec tego zapytujemy p. ministra:
1) czy jest skłonny cofnąć udzielone przez komisarza rządu m. Warszawy zezwolenie na otwarcie poradni zapobiegania ciąży?
2) czy zechce pouczyć podwładne władze polityczne o niedopuszczalności wydawania takich koncesji?[22].
Minister stanął w obronie poradni, a ta przetrwała, choć – jak pisała Budzińska-Tylicka – nie miała zbytniego wsparcia ze strony państwa, co powodowało, że nie sposób było stworzyć sieci tego typu placówek w całym kraju[23]. Czyżby znowu „kompromis”?
Innym ważnym elementem edukacji była walka z chorobami wenerycznymi. Postępowcy w duchu poglądów Miklaszewskiego łączyli problem m.in. z nierównością płci. Kobiety uprawiają nierząd, bo społeczeństwo podwójnych standardów nie daje im innej opcji. System „reglamentacyjny” zmuszał prostytutki do rejestracji. Kiedy już znalazły się w spisie, nie było dla nich powrotu do innego życia. Dlatego droga do walki z chorobami wiodła przez równouprawnienie. Jednak ten podgląd nigdy się u nas nie upowszechnił, a już na pewno nie w dwudziestoleciu – w tej kwestii od zawsze dominowały półśrodki. Widać to doskonale choćby w edukacyjnym melodramacie Tadeusza Chrzanowskiego z 1938 roku Za zasłoną. Film opowiada historię miłosną z kiłą w tle, walczy z brakiem wiedzy i pruderią (sprawy by nie było, gdyby Janek [Feliks Żukowski] nie wstydził się iść do lekarza), ale też za wszystko wini kobiety parające się nierządem. Jak wyjaśnia lekarz (Stanisław Grolicki): „Gdy noc zapada, tysiące prostytutek wychodzi na ulice miasta, krążą jak ćmy, wabią, kuszą, a każda z nich, każda, to rozsadnik chorób wenerycznych. Czyż rozumny mężczyzna będzie korzystał ze względów prostytutki? Nie! Ale alkohol przyćmiewa rozum. Dlatego największa ilość zakażeń zdarza się po pijanemu”.
Spuścizna
Debaty dwudziestolecia o uświadamianiu seksualnym przetrwały do dziś. Podobny jest język, podobne tematy i podobni adwersarze, a co najsmutniejsze, te same problemy. Mimo wielu niesłychanie postępowych regulacji prawnych i wyprzedających epokę prób płciowego wychowania – mimo że „myśmy przecież byli pierwsi” – nigdy w pełni nie osiągnięto konsensusu w sprawach takich jak uświadamianie, kontrola urodzin i profilaktyka chorób przenoszonych drogą płciową.
Edukacja seksualna jest przedmiotem ciągłego sporu między postępowcami a konserwatystami. Z jednej strony rozwija się tradycja Boyowska. W 1957 roku powstało Towarzystwo Świadomego Macierzyństwa, nawiązujące do niej nie tylko nazwą, współzałożone bowiem przed ludzi zaangażowanych w sprawę w latach trzydziestych. Seksuolodzy epoki PRL widzieli w środowisku „Wiadomości Literackich” inspirujących poprzedników. Michalina Wisłocka mówiła o tym wprost: „Uwielbiałam Boya, uważałam, że był geniuszem, jeśli chodzi o wprowadzanie antykoncepcji”[24]. Kilka lat temu powstała niezależna inicjatywa Boyówki Feministyczne. Są też związki instytucjonalne. Towarzystwo Świadomego Macierzyństwa pod zmienionymi nazwami: Towarzystwa Planowania Rodziny, a potem Towarzystwa Rozwoju Rodziny, przetrwało do dziś i jest członkiem Federacji na rzecz Kobiet i Planowania Rodziny, przy której działa Grupa Edukatorów Seksualnych Ponton, najbardziej rozpoznawalna w tej chwili organizacja zajmująca się postępową, równościową edukacją seksualną. Jest także najbardziej atakowana przez stojących po drugiej stronie barykady konserwatystów za demoralizowanie polskiej młodzieży i szerzenie „ideologii gender”.
Argumenty wracają. W dwudziestoleciu łączono Boya z komunizmem, jego działalność nazywano boyszewizmem, zarzucano antypolskość, że robi to, co zwykle masoneria, realizuje żydowski plan i „plącze w to piękne nazwisko”[25]. W późnych latach osiemdziesiątych XX wieku krytycy postępowego podręcznika do edukacji seksualnej, przygotowanego przez ekspertów z kręgu Towarzystwa Rozwoju Rodziny, pisali, że „atakuje świadomość największego skarbu Narodu – młodzieży”, strasząc: „kłania się tu zza grobu Tadeusz Boy-Żeleński”[26].
Dziś ksiądz Dariusz Oko przyrównuje „ideologię gender” do zbrodniczego komunizmu[27], a biskupi w liście pasterskim o „ideologii gender” z 2013 roku apelowali, by szkoły nie wprowadzały równościowej edukacji seksualnej i „nie ulegały naciskom nielicznych, choć bardzo głośnych, środowisk, dysponujących niemałymi środkami finansowymi”[28]. Brzmi znajomo?
[1] Irena Krzywicka, Wyznania gorszycielki, Czytelnik, Warszawa 1998, s. 234.
[2] Zob. np. Mariola Chomczyńska-Miliszkiewicz, Edukacja seksualna w społeczeństwie współczesnym. Konteksty pedagogiczne i psychospołeczne, Wydawnictwo UMCS, Lublin 2002, s. 16.
[3] Cyt. za: Marek Babik, Polskie koncepcje wychowania seksualnego w latach 1900–1939, Wyższa Szkoła Filozoficzno-Pedagogiczna „Ignatianum”, Wydawnictwo WAM, Kraków 2010, s. 131; zob. też Kamil Janicki, Epoka hipokryzji. Seks i erotyka w przedwojennej Polsce, Znak, Kraków 2015.
[4] Jonathan Zimmerman, Too Hot to Handle. A Global History of Sex Education, Princeton University Press, Princeton 2015.
[5] Jolanta Sikorska-Kulesza, „Skąd się wziął twój braciszek?”. Początki dyskusji o wychowaniu seksualnym dzieci i młodzieży, w: Kobieta i małżeństwo. Społeczno-kulturowe aspekty seksualności: wiek XIX i XX, red. Anna Żarnowska, Andrzej Szwarc, DiG, Warszawa 2004; zob. też Wacław Jezierski, „Drażliwe kwestje” w nauczaniu szkolnych, „Nowe Tory” 1906, nr 3.
[6] Jeffrey Weeks, Wynalezienie seksualności, w: Antropologia seksualności. Teoria, etnografia, zastosowanie, przeł. Michał Petryk, red. Agnieszka Kościańska, Wydawnictwa Uniwersytetu Warszawskiego, Warszawa 2012, s. 45.
[7] Np. Marian Falski, Niektóre dane z życia młodzieży szkół średnich, „Nowe Tory” 1906, nr 8, s. 781–809 (cz. 1); nr 9, s. 861–878 (cz. 2). Więcej zob. Agnieszka Kościańska, Zobaczyć łosia. Historia polskiej edukacji seksualnej od pierwszej lekcji do internetu, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2017, s. 54.
[8] Justyna Budzińska-Tylicka, Świadome macierzyństwo, Towarzystwo Wydawnicze „Rój”, Warszawa 1935, s. 55.
[9] Zob. np. Tadeusz Boy-Żeleński i in., Liga Reformy Obyczajów [ulotka], F. Piekarniak, Warszawa 1933.
[10] Walenty Miklaszewski, Odezwa do młodzieży dojrzałej, „Nowe Tory” 1906, nr 10, s. 953–977; idem, Odezwa do młodzieży dojrzewającej, „Nowe Tory” 1906, nr 9, s. 879–901.
[11] Henryk Weryński, Na progu uświadomienia, Księgarnia św. Wojciecha, Poznań 1930, cyt. za: Marek Babik, op. cit., s. 186.
[12] Marek Babik, op. cit., s. 53.
[13] Walenty Miklaszewski, Odezwa do młodzież dojrzałej, op. cit., s. 968.
[14] Idem, Odezwa do młodzieży dojrzewającej, op. cit., s.895.
[15] Cyt. za Marek Babik, op. cit., s. 305.
[16] Irena Krzywicka, op. cit., s. 234.
[17] Tadeusz Boy-Żeleński i in., Liga Reformy Obyczajów, op. cit.
[18] Tadeusz Boy-Żeleński, Nasi okupanci, wyd. 1, 1932, wolnelektury.pl/katalog/lektura/nasi-okupanci/, dostęp 14.10.2017.
[19] Justyna Budzińska-Tylicka, op. cit., s. 56.
[20] Ibidem, s. 56.
[21] Encyklika Casti connubii, cyt. za Marek Babik, op. cit., s. 182–184.
[22] Cyt. za Tadeusz Boy-Żeleński, Nasi okupanci, op. cit.
[23] Justyna Budzińska-Tylicka, op. cit., s. 58–59.
[24] Darek Zaborek, Seksualistka. Rozmowa z dr Michaliną Wisłocką, „Gazeta Wyborcza”, 20.09.2004, wyborcza.pl/duzyformat/1,127291,2291497.html?disableRedirects=true, dostęp 14.10.2017.
[25]Prawda o Boyu-Żeleńskim. Głosy krytyczne,oprac. Czesław Lechnicki, Dom Książki Polskiej, Warszawa 1933.
[26] Bolesław Suszka, Podręcznik szkolny „Przysposobienie do życia w rodzinie” – zagrożenie czy wyzwanie?, Duszpasterstwo Rodzin Archidiecezji Poznańskiej, Poznań 1987. Szerzej w: Agnieszka Kościańska, op. cit.
[27] Zob. np. Gender – ideologia totalna (wywiad z księdzem Dariuszem Oko), http://www.niedziela.pl/artykul/106423/nd/, dostęp 14.10.2017.
[28]List pasterski na Niedzielę Świętej Rodziny 2013 roku, episkopat.pl/list-pasterski-na-niedziele-swietej-rodziny-2013-roku/, dostęp 14.10.2017.